Anielka pracuje/Znów o kradzieży

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Janina Zawisza-Krasucka (opr.)
Tytuł Anielka pracuje
Podtytuł Powieść dla dorastających panienek
Data wyd. 1934
Druk Drukarnia „Rekord”
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Znów o kradzieży.

Idąc wiejską drogą, Basia ciągle popłakiwała. Po kilku minutach jednak otarła łzy i rzekła:
— Nie pójdę już więcej do szewca Roszczyka! Jak raz mojej babci wyrywał ząb, to po całej izbie ją ciągnął i nie mógł wyrwać. Nie, on mnie już więcej nie zobaczy. Wogóle zęba wyrwać nie pozwolę. Wyobraź sobie, Anielciu, że nawet nie czuję już bólu! Może mi się tylko zdawało, że mnie ząb boli! Ale co z tobą, moja droga? Ja wszystko wiem! Jak ci ten stary powiedział o sznurze, to najprzód zbladłaś, a potem się zaczerwieniłaś. Przyznaj, że tak było! Przecież to ty sznur zaniosłaś do fabryki. Heniek kulawego skrzypka dobrze widział, jak go kładłaś na oknie!
— Nie, ale... — broniła się Anielka, — ja o wiele wcześniej przyszłam od niego!
— Tak, a nie zarumieniłaś się, jak usłyszałaś o sznurze? I dlaczego wtedy byłaś owinięta chustką, przecież śnieg nie padał? Napewno sznur miałaś w chustkę zawinięty! Myślisz, że my nic nie wiemy! Wiesz, Anielka, że właściwie nie powinnaś tak kłamać. Tego się po tobie nie spodziewałam. Wogóle nie powinnam z tobą więcej chodzić. Niema się czego chwalić kolczykami, jak się z fabryki kradnie sznury!
Anielka oniemiała, czerwona, jak rak. Chciała biec za Basią i pociągnąć ją ze złości za warkocze, ale tamta zniknęła już za drzwiami swojej chaty. Skierowała się więc Anielka w stronę kościoła i po drodze natknęła się na małego Henia Matysiaka, który jej zawsze miał w niedzielę coś do opowiedzenia. Dzisiaj jednak Anielka ani na chwilę z nim nie przystanęła. Błękitne jej oczy tonęły we łzach... Przecież chyba po całej wsi to się nie rozniesie! Nie, nie! Magdzia koniecznie musi jej zwrócić dane słowo i to dzisiaj, zaraz popołudniu! Przecież nie może tak być, aby ją o kradzież posądzano, skoro w rzeczywistości nie ukradła.
Gdy pochylona nad miseczką zupy usiłowała zapomnieć o swojem zmartwieniu, usłyszała nagle głos Stefka:
— Mamo, piegowaty Romek mówił mi dzisiaj, że nasza Anielka ukradła w fabryce sznury, a potem, gdy się to wydało, podrzuciła je z powrotem.
— Co ty pleciesz! — przeraziła się matka, marszcząc czoło. — Nikt w naszej rodzinie nie był złodziejem! Przecież to byłaby dla nas hańba!
— Nie, mamo, ja naprawdę sznura nie brałam, — odezwała się Anielka, a oczy jej jaśniały taką szczerością, że trudno było słowom dziewczynki nie wierzyć.
Matka nic więcej nie powiedziała, a Stefek także zamilkł. Po chwili Stasiek zaczął opowiadać o cyganach, którzy podobno rozbili obóz w dolinie. Dowiedział się o nich od małego Henia Matysiaka, który ich już podobno widział. Henio zawsze o wszystkiem dowiadywał się pierwszy. Podobno widział cyganów po drodze wczoraj, gdy wracał piechotą z ojcem z miasta.
— Za kilka dni napewno będą u nas! — kończył Stasiek swe opowiadanie.
— O, już za kilka dni! — zawołały dzieci, skacząc z radości. Już teraz chciały wybiec z domu i rozejrzeć się. Przecież była niedziela!
Anielka cichaczem zbliżyła się do drzwi od podwórza. Było jej bardzo smutno. Nie mogła się cieszyć wraz z resztą rodzeństwa. Teraz pragnęła nadewszystko pójść do Magdzi. Ale z Magdzią też nie można mówić o sznurze, bo gotowa się jeszcze bardziej rozchorować. Nie, nie! Magdzia musi wyzdrowieć i jak najprędzej wrócić do fabryki...
Przez całą drogę Anielka o niczem innem myśleć nie mogła. Gdy stanęła u drzwi chaty grubego szewca i ujrzała chorą przyjaciółkę kiwającą do niej przez okno, wszystkie osobiste zmartwienia pierzchły z jej serduszka w jednej chwili. Stanowczo nie wspomni ani jednem słowem o sznurze. Przecież znowu tak wiele przykrości na ten temat nie zaznała. Teraz widziała już tylko uszczęśliwioną, śmiejącą się twarzyczkę Magdzi.
Z samego rana szewcowa podsunęła łóżko Magdzi do okna.
— Dzisiaj napewno przyjdzie Anielka, — zapewniała ją Magdzia, a gdy przyjaciółka ukazała się na progu, Magdzia wyciągnęła do niej obydwie ręce na powitanie. Wielkie jej oczy świeciły znów, jak gwiazdy.
— Jak to dobrze, że tak wcześnie przyszłaś! — radowała się. — Patrz, tę kołdrę kupiliśmy za pieniądze otrzymane od ojca z Ameryki! — Mówiąc to, Magdzia pieszczotliwie pogładziła miękki materjał. — Przykrywam się nią tylko w niedzielę. I pomyśl, Anielciu, jak wyzdrowieję, to znowu będziemy grały na mandolinie. Ach, strasznie już za tem tęsknię. Dobrze, będziemy grały razem, bo napewno ja niedługo już wstanę. — Magdzia uśmiechnęła się wesoło i opadła zmęczona na poduszki. Po chwili wsunęła rękę pod poduszkę i zwróciła się do przyjaciółki: — Zamknij oczy, Anielciu, to ci coś pokażę... Teraz otwórz!
Magdzia wysunęła rękę z pod kołdry i pokazała Anielce tę samą koronkę szydełkową, którą kiedyś robiła. Ale jakaż ona była już długa!
— Tę koronkę robię dla ciebie, — rzekła z roziskrzonemi oczami. — Za każdym razem, jak przychodzisz, jest o wiele dłuższa. Podoba ci się? Powiedz!
Anielka poprostu nie wiedziała, co ma odpowiedzieć. Serduszko jej biło mocno na widok radości Magdzi, biło mocno i poprostu wyrywało się z piersi. Pragnęła znowu śmiać się i cieszyć, bo nie widziała już na świecie żadnych przykrości, żadnych zmartwień. Magdzia opadła na poduszki, lecz twarzyczka jej rozjaśniona była ciągle uśmiechem.
Drzwi się otworzyły i do izby weszła szewcowa, a za nią stara Agata. Szewcowa otarła ukradkiem łzy i trąciła Agatę, żeby nic nie mówiła. W tej samej chwili Magdzia usiadła na łóżku i rzekła:
— Matko, koronka bardzo się podoba Anielci! Teraz zrobię jej jeszcze ładniejszą! A, dzień dobry Agato, przyszliście, żeby mnie odwiedzić?
Stara kobieta kiwnęła głową w zamyśleniu, jak ktoś, komu ważne myśli przebiegają przez głowę. Potem rozejrzała się po izbie i usiadła na niskim stołeczku przy piecu.
— Można tu usiąść, prawda? — zapytała grzecznie.
Jak każdej niedzieli od wielu lat, tak i dzisiaj, stara Agata wyjęła z pod chustki zniszczoną mandolinę o dwóch strunach tylko i poczęła śpiewać swą ulubioną pieśń, którą śpiewała zawsze od niepamiętnych czasów. Jak każdej niedzieli, tak i dzisiaj starej Agacie poczęły spływać łzy po policzkach, lecz śpiewała dalej, bo zazwyczaj śpiewała tylko przy święcie, cały tydzień bowiem pracowała, przędąc na swym kołowrotku. Ludzie przeważnie śmieli się ze starej Agaty, ale Anielka i Magdzia zawsze słuchały jej pieśni, połykając ukradkiem łzy.
Dopiero, gdy mrok począł zapadać i Magdzia była już bardzo zmęczona, przyjaciółki rozstały się z sobą. Anielka wyszła na wiejską drogę z roziskrzonemi oczami, jakby ktoś nowe światełko w duszy jej zapalił. Serduszko jej było dla wszystkich otwarte. Gotowe było przyjąć wszystkich i ból każdego ukoić. Byleby tylko nie iść teraz do domu! Nagle dostrzegła Anielka światło za stodołą Szymczyków. O, z pewnością był tam Henio Matysiak! Napewno! Znowu opowiadał wiejskim chłopcom swe ciekawe historje. Zawsze zbierali się tam, gdzie ich nikt nie widział, zawsze mieli jakieś tajemnice! Henio znał przeróżne historje o Indjanach! O tem wszyscy wiedzieli i Anielka zapragnęła też raz opowiadań Henia posłuchać. Już oddawna myślała o tem. Serce zabiło jej mocniej. Tak, o tak! Cichaczem podsunęła się pod ścianę stodoły i nagle cały świat zniknął jej z przed oczu. Oparta o drewnianą ścianę, siedziała na mokrej trawie, nie zdając sobie z tego zupełnie sprawy.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Janina Zawisza-Krasucka.