Anielka pracuje/Ucieczka Anielki

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Janina Zawisza-Krasucka (opr.)
Tytuł Anielka pracuje
Podtytuł Powieść dla dorastających panienek
Data wyd. 1934
Druk Drukarnia „Rekord”
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Ucieczka Anielki.

Jasne i czyste w swoim nieskalanym błękicie zawisło w poniedziałek rano niebo nad doliną, z której unosiła się jeszcze leciutka nocna mgła. Zbudził się przecudowny dzień jesienny, A jednak! Anielce jeszcze nigdy świat nie wydawał się taki szary. Jeszcze nigdy nie wstawała z taką niechęcią, aby pójść do fabryki, jak właśnie tego ranka. Nie przeczuwała nic dobrego... I słusznie!
Zaledwie znalazła się Anielka na ulicy, ujrzała już Basię, idącą w towarzystwie innych dziewczynek. Wszystkie dziewczynki jednak udawały, że patrzą w inną stronę i szeptały z sobą coś po cichutku. Marysia Jana Szymczyka udawała, że się gorszy:
— Niemożliwe, i tak bezczelnie to zrobiła, jakby o niczem nie wiedziała? Niemożliwe!
Anielka odrazu wszystko zrozumiała. Więc cała wieś wiedziała już o tem, więc wszyscy już mówili o zwoju sznurów. Może nawet do majstra to już doszło. Teraz, jak tylko przyjdzie do fabryki, majster ją do siebie zawoła:
— Anielka!
Z pewnością jej nie uwierzy, gdy mu nawet powie całą prawdę. Nikt nie uwierzy, że nie zabierała sznura. Wszyscy będą na nią dziwnie patrzeć, wszyscy będą szeptać:
— I teraz jeszcze kłamie.
Nikt nie pomoże. Nie! Nie!... Anielka pozostawała wciąż wtyle za idącemi spiesznie dziewczynkami. Teraz weszły przez żelazną bramę. Zniknęły!
Z wieży kościelnej usłyszała bicie godziny szóstej. Przystanęła. Usta i oczy miała szeroko otwarte, serce biło mocno. I nagle łzy poczęły ją dusić w gardle i jakiś przemożny, nieznany zupełnie strach.
— Teraz zapóźno! Nie mogę już wejść do fabryki! Nie mogę! Teraz... ach... ach...
Nagle Anielka zaszlochała i wybuchnęła gorzkim płaczem:
— Wogóle do fabryki nie chcę więcej chodzić. Tam wcale nie jest tak pięknie! Nie, nie, już więcej nie pójdę! Nie poszłabym nawet, gdybym chciała. Nauczę się czegoś innego, czegoś, co jest o wiele ładniejsze! Tak, tak! Więcej tam nie pójdę!..
Jakiś wielki ciężar spadł nagle z serca Anielce. Nie, nie powinna tam pójść, zresztą wcale jej się nie chciało! Już lepiej na górę, do czystej tkalni.
Anielka poczęła tęsknie spoglądać za dwoma chłopcami, którzy gwiżdżąc wesoło szli piaszczystym gościńcem w stronę sąsiedniej wsi. Znała ich dobrze obydwóch. Przez dłuższy czas pracowali w jej rodzinnej wiosce, jeden u Tomasza Gawryła, drugi u malarza Marcina. Teraz wędrowali dalej, mogli nawet po całym świecie wędrować i zatrzymać się, gdzie tylko chcieli, mogli przeżywać rozmaite ciekawe przygody! Och, jakie to szczęście! Tomasz Gawrył, też kiedyś włóczył się po całym świecie. Niejednokrotnie Anielka przysłuchiwała się, jak wieczorami na ławce z długą swą fajką, ciekawe historje opowiadał. Jak się nazywało to wielkie miasto, w którem Gawrył widział okręty? Prawdziwi żywi murzyni pracowali tam w przystani. Ach, tak, to miasto nazywało się Hamburg! Tam właśnie Tomasz Gawrył pracował. Musiało to być bardzo duże miasto i musiało się znajdować bardzo, bardzo daleko. Podobno Gawrył poszedł do Hamburga piechotą. Ale nie sam. Czasami wędrował z nim jakiś szewc, innym znów razem poznany w drodze ślusarz. Raz nawet podobno krawca jakiegoś poznał. Anielka uśmiechnęła się do siebie. Opowiadał, że pewnego razu zapukali do chaty bogatego gospodarza, prosząc o trochę zupy.
— Niech Pan Bóg opatrzy, sami nie mamy, — odpowiedziała im gospodyni i zatrzasnęła drzwi.
Wówczas ów krawiec ukradł gospodarzowi grubego prosiaka i uciekł z nim. Gdy dostali się do lasu, krawiec prosiaka zabił, rozpalili razem z Gawryłem ogień i prosiaka sobie upiekli. Pieczeń podobno była wyśmienita. Ile razy Tomasz Gawrył opowiadał o tem, słuchaczom szła ślinka do ust, a Gawrył śmiał się i śmiał się, że aż łzy nabiegały mu do oczu.
Tak, Tomasz Gawrył umiał opowiadać ciekawe historje o szerokim świecie... Och, jakaż piękna musiała być taka wędrówka! Anielka miała teraz takie uczucie, jakby się nagle z głębokiego snu zbudziła. Zdziwiona, rozejrzała się dokoła i ujrzała nagle złociste liście na drzewach, ujrzała ciemną zieleń łąk i pól i usłyszała śpiew ptaków. A to wszystko odezwało się nagle głośnem echem w jej sercu i mimowoli podskoczyła radośnie, jakby właśnie dzisiaj pragnęła pójść z wiatrem w zawody.
Nagle pomyślała o matce... musi jej o tem wszystkiem opowiedzieć. Chyba matka nie będzie miała nic przeciwko temu, jak się dowie, że Anielka więcej nie pójdzie do fabryki... Im dalej szła, tem jaśniej jakoś robiło jej się na duszy. Ostatnich zmartwień już prawie nie pamiętała. Widziała tylko tonący w blasku słonecznym gościniec, błękitne niebo i biegła tak szybko, jakby jakaś przemożna siła popychała ją naprzód. Tam, na pagórku, można było urwać trochę jeżyn. Szkoda, że nie miała z sobą koszyka. Ale można było również jeżyny zebrać w chusteczkę i zanieść do domu, albo też upleść koszyczek z wikliny. Chróstu też mi nie zabraknie, pomyślała Anielka, tam w lesie jest tego mnóstwo! Tak się do tej myśli zapaliła, że natychmiast poczęła zbierać jeżyny. Miała wrażenie, że jeszcze nigdy takich pięknych i soczystych jeżyn nie widziała.
W pewnej chwili przypomniała sobie jedną historję o Indjanach, którą opowiadał kiedyś Henio Matysiak. Czy to wszystko było prawdą? Henio opowiadał, jakby sam był Indjaninem. Jedna z Indjanek nazywała się Biała Gołąbka. A dzieciątko? Czy Indjanie mieli dużo dzieci? Anielka chętnie posłuchałaby jeszcze jakiegoś opowiadania o Indjanach. Stanowczo musi kiedyś pożyczyć od Henia jakąś książeczkę, chociaż Henio wszystkie swe książeczki pożycza tylko chłopcom. Ale co mu da zato?
Usiadła na dużym pniu. Była trochę zmęczona, wyczerpana upałem i z otwartemi oczami zatonęła jakby we śnie.
— Czarna pantera... Biały Jeleń, — wyszeptała cicho.
A potem zdawało jej się, że istotnie znajduje się między Indjanami, których głowy były przystrojone piórami we wszelkich kolorach.
Gdy Anielka się zbudziła, słońce kryło się już za lasem. Zerwała się, nie mogąc sobie nic przypomnieć, rozejrzała się dokoła i nagle minione przeżycia ukazały się jej oczom całkiem wyraźnie. Uczuła również dokuczliwy głód.
— Teraz pójdę do domu, — pomyślała.
Wtem nagle przestała głód odczuwać.
— Powiem całkiem zwyczajnie, że nie chcę więcej chodzić do fabryki, — uspokajała samą siebie.
Ale nie widziała już teraz złotych liści na drzewie, widziała tylko straszliwy lęk, lęk, czający się z mroków zapadającego wieczora. Z wiązką zebranego chróstu pod pachą, poczęła biec. Za każdym krokiem jednak serce jej stawało się coraz cięższe. Na jednym z pagórków, na samym szczycie, przypomniała sobie nagle, że niedawno powiesił się tutaj czarny Hipolit.
W lesie stawało się coraz ciemniej! Anielce zdawało się, że słyszy djabelski chichot Hipolita, który ją goni. Zaczęła krzyczeć, upuściła swe jeżyny, cofnęła się i omal nie upadła ze strachu.
Tam... co tam było. W lesie dojrzała jakieś światło. Zabłąkał się tu widocznie ostatni blask promieni słonecznych. Tędy biegła droga do wsi. Ale poruszały się tam jakieś postacie! Dostrzegła wreszcie rozpalony ogień, a dokoła niego wielkie, przykryte płótnem wozy. Do wozów zaprzężone były konie. Wydało jej się to wszystko tak niezwykłe, że nie była pewna, czy śni, czy widzi to na jawie. Potem ujrzała jakiegoś mężczyznę w blasku palącego się ognia. Mężczyzna siedział z pochyloną głową. Później wstał i zaczął śpiewać przecudownym głosem. Ale nie sam śpiewał. Wkrótce zabrzmiały i inne głosy, a skrzypce poczęły zawodzić rzewnie i jakby milknąć w oddali.
W głowie Anielki zajaśniała myśl. Cygani! Smagli, czarnoocy Cygani, w pierścieniach i łańcuchach, w kolorowych chustkach i o białych, połyskujących zębach! Tak, to byli Cygani.
Zimny dreszcz przemknął po plecach Anielki. Nigdzie dokoła żywej duszy. Była sama, zupełnie sama. Cyganie mogli rzucić na nią czar. Przecież kradli dzieci! Potem te dzieci męczyli. Jakże teraz wydostać się z lasu? Musi przecież przejść obok cygańskiego obozu. Zapomniała już zupełnie o czarnym Hipolicie, o Indjanach i o świecie całym. Pojmowała wszystko dokładnie. Trzeba pożegnać się z matką, babcią, z rodzeństwem, z całą wsią. Wyobrażała sobie siebie, jako małe cyganiątko, okryte kolorową chustą, wędrujące po świecie i żebrzące po obcych domach o chleb i mleko. Tak, już widocznie tak być musi. Anielka poczęła sobie zdawać z tego całkiem wyraźnie sprawę. Ach, mamo, babciu! Z szeroko rozwartemi oczami przysiadła Anielka na swojej wiązce chróstu. Skrzypce na polance leśnej zawodziły, szlochały, to znów śmiały się srebrzyście. Nagle ton tych skrzypiec począł się przybliżać i stawał się coraz głośniejszy, coraz bardziej wyraźny. Wraz z tą rzewną melodją zbliżać się poczęło do Anielki coś czarnego, pochylonego ku ziemi.
— Teraz!... Teraz mnie schwytają! — przebiegło Anielce przez myśl.
Zerwała się i wpatrzyła w pochyloną postać, a z piersi jej dobył się rozpaczliwy okrzyk:
— Precz! Precz!
Lecz postać pochylona upuściła zawiniątko, trzymane w ręce i donośny głos zawołał:
— Anielciu!
Babcia! Anielka cofnęła się, obejrzała, zaparło jej oddech w piersiach i nagle ujrzała tuż przed sobą jedwabny czepek babci. Co ona przez cały dzień robiła? Gdzie była? Własna jej wina urosła teraz do niezwykłych rozmiarów. Wewnątrz, na samem dnie serca wszystko się załamało.
Niby wielka grzesznica, wlokła się Anielka do domu, kryjąc twarz w fartuchu babki i szlochając gorzko:
— Babciu, ach, babciu!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Janina Zawisza-Krasucka.