Anielka pracuje/Sylwester

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Janina Zawisza-Krasucka (opr.)
Tytuł Anielka pracuje
Podtytuł Powieść dla dorastających panienek
Data wyd. 1934
Druk Drukarnia „Rekord”
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Sylwester.

Wieś drzemała, tuląc się do pagórka, na którym stał kościół i nie zwracając uwagi na to, że białe płaty śniegu coraz grubiej pokrywają jej dachy. Tylko stara wieża kościelna budziła się od czasu do czasu, wskazując na zegarze godziny i zasypiając znowu. A śnieg padał dalej...
Gdy zegar kościelny wybił trzecią godzinę poranną, ostatni ton dobył się z zegara nieco chrapliwie. W ośnieżonych chatach wsi tu i tam zapłonęło światełko. Czyżby zegar zaspał? Co się stało? I nagle otwarły się drzwi jednej chaty, potem drugiej i trzeciej. Latarnie migotać poczęły w powietrzu, jak błędne ogniki. W ciszy nocnej zaszemrały głosy.
— Jesteście wszyscy?
— Uważaj na mój tort!
— My także tort mamy!
— Ach, pokaż, tylko prędko!
Latarnie wzniosły się wgórę. W migotliwym blasku stara wieża kościelna spojrzała zgóry na cztery główki dziecięce, pochylone nad świeżo upieczonym tortem.
— Dzisiaj majster napewno nie będzie mi wymyślał, — chwaliła się Gieńka. — Tort kosztował złotego i pięćdziesiąt groszy. Majster powinien być zadowolony!
— Mój także się bardzo udał, — dorzucił ktoś nieśmiało.
— Nasz też jest piękny! — zabrzmiały radosne głosiki Anielki i Basi.
— Ach!... Na pamiątkę! — przeczytał Jakób Brzózka zdziwionym głosem.
Zapakowano torty z powrotem, podniesiono z ziemi latarnie i blask ich począł poruszać się teraz nad drogą, biegnącą w stronę przędzalni! Sylwester! Sylwester! szemrały sennie wiejskie chaty. Dzisiaj sylwester!
Och! Ocknęła się znowu wieża kościelna, więc to dlatego! Ostatni dzień roku. Aha! Spojrzała wieża na cichy cmentarzyk w dole i wspomniała tych, którzy w ciągu zeszłego roku na wieczny spoczynek zostali tu złożeni. Wspomniała i tych, którzy narodzić się mieli, których powitać miał dzwon noworoczny. Wieża kościelna znała wszystkich mieszkańców wsi, uśpionych teraz pod ośnieżonemi dachami. Dzisiaj pragnęła rozdzwonić się znowu dzwonem radości i szczęścia, dzwonem nowych nadziei. Dzisiaj specjalnie tym dzwonom ludzie przysłuchiwać się będą, dzisiaj specjalnie pomyślą o życiu, które już przeszło i o tem, które ich czeka.
Głośno i wyraźnie obwieściła wieża kościelna czwartą poranną godzinę i zdrzemnęła się znowu pod ciepłą kołderką ze śniegu, znowu tylko na jedną krótką godzinę.
Tam w dole, w przędzalni płonęło światło, jakby ustępowanie starego roku nie przeszkadzała w pracy. Światło płonęło! Nawet w dzień Sylwestra trzeba pracować! Ale dzisiaj ta praca była całkiem inna, spełniano ją tylko jako coś pobocznego. Dzisiaj ludzie pragnęli się śmiać, żartować i śpiewać. Nie napróżno był Sylwester!
Anielka i Basia przystroiły wysoki stołek swego majstra czerwonemi płonącemi różami z bibułki. Na poprzecznej desce maszyny ustawiły tort, przybrany figielkami z cukru. Jasnowłosa Gieńka napisała jeszcze karteczkę, którą położyła na swoim torcie.
— Z powinszowaniem Nowego Roku, — przeczytał Heniek kulawego skrzypka i wybuchnął głośnym śmiechem.
Wogóle w sali fabrycznej panowała wesołość.
Gdy wreszcie majstrowie się ukazali, jeden za drugim, poczęli się uśmiechać, dziękować i sadowić się na swych stołkach przybranych bibułkowemi różami; Anielka miała nawet wrażenie, że pożółkła twarz jej majstra była dzisiaj jakaś jaśniejsza, jakaś przyjazna nawet. Tak, istotnie! Majster śmiał się i żartował z robotnikami. I podczas, gdy maszyny warkotały, a robotnicy nucili zcicha, majster również poruszać począł wargami i przyłączył się do pieśni, jak ptak, zmęczony długotrwałą zimą. Anielka nie mogła wzroku od niego oderwać. Takie to wszystko dookoła było dziwne. Czyż to była ta sama fabryka, co wczoraj i przedwczoraj? Dzisiaj, nawet Anielka czuła się w fabryce doskonale!
Gdy szklaneczki z taniutkiem winem poczęły krążyć dokoła, gdy majstrowie darowali swym małym pomocnikom i pomocnicom placuszki jajeczne, Anielka stuknęła się swoją szklanką z Heńkiem kulawego skrzypka. Wszystko zło, wszystkie przykrości ustępującego roku zostały w tej chwili zapomniane.
— Na szczęście! — rozbrzmiewało po obszernych salach fabrycznych. — Na szczęście i zdrowie!
Popołudniu do wnętrza fabryki przedarł się dźwięk tak dobrze znanych dzwoneczków kolędników wędrownych. Już podczas przerwy obiadowej widziały dzieci tradycyjnego Mikołaja w czapce z dzwonkami i osła w długiem białem prześcieradle. Osioł gonił nawet Basię, gdy szła z obiadu do fabryki. Jeszcze teraz Basia śmiała się, opowiadając o tej przygodzie dzieciom. Znowu w sali fabrycznej dosłyszano dźwięk dzwoneczków, ze wszystkich okolic ściągali kolędnicy. Ale dzisiaj robota w fabryce miała się skończyć o godzinę wcześniej! Dzieci będą miały dość czasu, aby się kolędnikom dokładnie przyjrzeć. Nadomiar wszystkiego w fabryce dzisiaj była wypłata i serca dzieci rozpierała radość na samą myśl o tem.
Cichutkim szmerem rozniosła się po sali fabrycznej wiadomość, że kto przez cały czas dobrze spełniał swą pracę, dziś w dniu Sylwestra, obdarowany zostanie przez majstra nagrodą. Anielka i Basia przez cały niemal dzień przyglądały się swemu majstrowi, a gdy wreszcie pod koniec pracy wsunął rękę do kieszeni, obydwie zarumieniły się mimowoli. I słusznie! Nie myliły się dziewczynki. Maszyny ucichły już przed chwilą i połyskiwały znowu jakby wyczyszczone lusterka, nagle majster podszedł do Basi i Anielki i przed każdą z nich położył po złotówce.
— Dziękuję pięknie! Dziękuję ślicznie! — jąkały dziewczynki, wybiegając z sali i śpiesząc po wypłatę do kantoru.
Gdy Anielka mijała chatę Kacpra Gałązki, ujrzała w oknie babcię, która na nią poczęła kiwać. Aha, babcia napewno piecze piernik u Gałązków.
Ach, i jaki pierniki W całej okolicy żadna gospodyni nie potrafiła upiec takiego piernika, jak żona Kacpra Gałązki! Z nadejściem Bożego Narodzenia i Sylwestra, Kacprowa odkładała wszelką inną robotę i zabierała się do pieczenia pierników. Ludzie poprostu dziwili się i kiwali głowami. Skąd Kacprowa potrafiła wyczyniać takie cuda? To też co roku o tej porze u Gałązków zbierało się mnóstwo sąsiadów i sąsiadek. Gawędzono, zażywano tabakę i opowiadano sobie ploteczki. Kacprowa co pewien czas wyjmowała jakiś piernik z pieca, a jeden od drugiego był ładniejszy i jeden od drugiego bardziej rumiany. A jak smakowały te pierniki, poprostu trudno było mówić o tem, bo sama ślinka do ust nabiegała. Nic dziwnego, że ludzie ściągali do Kacprowej z całej doliny, aby pozwoliła im u siebie upiec tradycyjny piernik.
Gdy Anielka weszła do izby, Kacprowa zdjęła z komina wielki dzbanek z kawą i postawiła go przed babcią na stole. Kawę też u Kacprowej można było pić przez cały dzień bezustanku.
Kacprowa śmiała się wesoło, napełniając kawą duże gliniane kubki:
— Tak, tak, jeszcze matka nieboszczka mi opowiadała, że podobno kiedyś przed kościołem był tak zwany pręgierz. Karano tam ludzi za rozmaite przewinienia. Karę tę spełniał stary Matysiak, który stał przed kościołem, uzbrojony w grubą dyscyplinę. Ha, ha, ha! I dzisiaj by się nam to przydało!
W tej chwili Kacper Gałązka pociągnął tak duży łyk kawy, że zachłysnął się i począł kaszleć. Po kawie Kacprowie z babcią rozmawiali jeszcze chwilę, poczem zażyli tabaki i Kacper serdecznie zwrócił się do babci.
— Niech Bóg da, żebyście nam długo żyli, żebyście mogli pracować i byli zdrowi!
Obydwoje z żoną odprowadzili później babcię wraz z Anielką do samych drzwi.
Anielka zjadła już prawie połowę swego jajecznego placka, zanim przyszła do domu. Dzisiaj nie należało oszczędzać, dzisiaj należało jeść to wszystko, czego się przez cały rok nie jadło. Dzisiaj można było nawet psocić i nikt z dorosłych się nie gniewał. Korzystał z tego brat Anielki Stefek, dokuczając dziewczynce podczas kolacji, śmiejąc się i co chwilę zabierając jej orzechy z fartuszka, dzięki czemu Anielka bardzo się gniewała i poprostu kolacji dokończyć nie mogła. Placek orzechowy smakował nadzwyczajnie. Anielka wzięła już drugi kawałek, a Amelka sięgnęła po trzeci, a przecież z pieca wyjmowano coraz to nowe smakołyki, na widok których dzieciom oczy błyszczały.
Gdy Anielka wróciła ze swych odwiedzin u Magdzi, pokazała rodzeństwu ogromnego dziadka piernikowego o oczach z rodzenek, lecz schowała go zaraz do fartuszka uradowana. Dziadka tego dostała Anielka od Magdzi. Matka poczęła teraz ze skrzyni wyjmować orzechy i cukierki. Przyszli wujostwo z sąsiedniej wsi. Wuj siedział na głównem miejscu przy stole i trącał się napełnioną jabłecznikiem szklaneczką z wujenką:
— Na szczęście, Lodka, żeby nam się dobrze działo!
Powitali serdecznie wchodzącą właśnie babcię, poczem zaczęli z nią gawędzić i śmiać się, podczas gdy dzieci śpiewały jedną pieśń po drugiej. Dzieciarnia stanowczo była już zmęczona; zgromadziły się dzieciaki dokoła pieca i czuły, że oczy im same się zamykają.
— Znowu rok minął i już nie wróci... — słychać było w izbie narzekania.
Matka kazała dzieciom pójść spać.
Gdy o północy zadźwięczały dzwony z wieży kościelnej, Anielce i jej rodzeństwu wolno było znowu na chwilę zejść do kuchni. Senne i napół tylko ubrane dzieci przysłuchiwały się wraz z dorosłymi dźwiękowi dzwonów. Wreszcie wybiła godzina dwunasta. Stary Rok umarł, Nowy się narodził! Srebrzystym głosikiem zadźwięczały dzwoneczki, młodziutkie, wyraźne i radosne. Dzieci słuchały ich i wierzyły mocno w to szczęście, które im Nowy Rok ze sobą przyniesie. Tylko matka pochyliła głowę na piersi i rzekła przygnębionym głosem:
— Nowy Rok napewno nie przyniesie nam nic dobrego!
Przy matce stała babcia, słuchając dzwonu, którego dźwięk tylko ona rozumiała. Złożyła ręce i wyszeptała cicho:
— Jestem gotowa!
A gdy dzwony umilkły, przed chatą nagle coś ożyło. Za oknem kuchni ukazał się Wojtek i zawołał:
— Życzę wam wszystkiego dobrego, szczęścia, zdrowia i pomyślności w tym Nowym Roku, abyście długo żyli w zdrowiu i błogosławieństwie bożem i aby wam się spełniło wszystko, czego pragniecie!
Na twarzach wszystkich pojawił się uśmiech, uścisnęli spracowaną dłoń Wojtka, życząc mu nawzajem wszystkiego najlepszego. I te same życzenia rozbrzmiały we wszystkich izbach i śmiano się długo i gawędzono, aż wreszcie powieki wieśniakom ciężyć poczęły, w chatach poczęły powoli gasnąć światła i wszystko w całej wsi zatonęło w głębokim śnie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Janina Zawisza-Krasucka.