Anielka pracuje/Amerykanin

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Janina Zawisza-Krasucka (opr.)
Tytuł Anielka pracuje
Podtytuł Powieść dla dorastających panienek
Data wyd. 1934
Druk Drukarnia „Rekord”
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Amerykanin.

Tak, tam stał on, Henio Matysiak, zwany Amerykaninem, z płonącym wzrokiem i wyciągniętemi ramionami, taki zupełnie inny niż zwykle. Przyduszonym głosem szeptał:
— Biały Jack poczołgał się pod drzewami na brzuchu, aby się przekonać, co robią Indjanie. Pst! Dwaj Indjanie siedzieli całkiem blisko na pieńku, trzymając w rękach tomahawki, strzały i łuki. Jack widział ich dokładnie. Srebrny księżyc ukazał się na niebie. Bezszelestnie, jak tygrysy, wysunęli się z zarośli inni Indjanie. „Musimy we śnie napaść blade twarze“, powiedział jeden, „rano nim jeszcze gwiazdy zgasną na niebie. Czarny Niedźwiedź tak kazał.“ A potem rzekł drugi: „Blade twarze zabierają nam pożywienie, blade twarze muszą umrzeć. Tak kazał Dziki Wilk.“ Później usiedli i wszyscy nic nie mówili. Jackowi ze strachu włosy na głowie stanęły dęba. Powoli począł się czołgać do obozu białych. „To my ładnie wyglądamy“, zawołał przyjaciel jego Bob. „Indjanie gotowi nas oskalpować“! „Jeszcze nie“ zaśmiał się Tom, „najprzód rozpalimy ogień. Uważajcie.“
Biali ostrożnie zapalili zeschłą wysoką trawę, która pokrywała wielką przestrzeń dokoła. Po niedługim czasie Indjanie ich napadli. Czerwone łby wściekały się ze złości. Dzień za dniem prześladowali białych. Raz, gdy tylko biali się zdrzemnęli, Indjanie napadli ich znienacka. Jack walczył, jak lew. Bob był już cztery razy ranny, ale w walce nie ustawał. Indjanie z głośnemi okrzykami radości napadali na białych, niektórych wiązali i ciągnęli do swoich namiotów, Jack i Bob leżeli pod jednym dachem. Jack klął, Bob jęczał. Przed namiotami Indjanie rozpalali stos. Teraz zwiążą swych jeńców i usmażą.
„Ładna historja!“ narzekał Bob. W drugim namiocie też ktoś jęczał. Wówczas Jack szepnął: „Cicho bądź, Bob, przysuń się do mnie. Ukryłem w rękawie nóż. Wyjmij go. Przetnij moje więzy! Tak! Ale prędko! Teraz uważaj! Uwolnię cię ze sznurów! Prędko do innych! Pst! Wódz nadchodzi! Odszedł, dzięki Bogu. Tam pasą się dwa konie Indjan. Chodźcie, wskakujcie! Za mną! Za mną!“
W szalonym pędzie wyrywali Indjanie za uciekinierami. Jechali przez błota i piaski. Jesteśmy zgubieni, pomyślał Bob. Konie nie chciały już iść dalej, a Jack walczył od kilku chwil z jednym z Indjan. Koń jego potknął się i nagle Indjanie zawrócili. Przed białymi, jak z pod ziemi wyrosły, stał bogato przystrojony Indjanin, o pięknej twarzy i dzikich połyskujących oczach.
„Brunatny Jeleń przybył ze swoimi dzielnymi wojownikami, aby swych białych braci obronić,“ rzekł. Wówczas Jack odwrócił się, jakby oślepiony błyskawicą. Wódz Siuxów! To był on! Przecież Jack mu kiedyś życie uratował. Teraz on mu przybył na pomoc! Najwyższa pora!
„Brunatny Jeleń dotrzymał słowa. Brunatny Jeleń będzie żył w zgodzie ze swoimi białymi braćmi,“ rzekł dumnie piękny Indjanin. „Naprzód, dzielni wojownicy, do walki!“
Henio Matysiak wyciągnął ramię, jakby sam był w tej chwili owym czerwonoskórym wodzem. Z piersi wszystkich chłopców dobył się okrzyk:
— Ach, szczep Siuxów! Siuxów! To są dobrzy Indjanie!
— Ja już o nich nieraz czytałem!
— Ja także czytałem śliczną historję o Indjance ze szczepu Siuxów. Nazywała się Biała Gołąbka!
— A ja czytałem o ich polowaniu i o tem, jak napadły ich niedźwiedzie. Podobno Indjanie przebywają ciągle w lesie i nie mają kalendarza. Wyczytują wszystko ze słońca i gwiazd. Bardzobym chciał być Indjaninem!
— Ja także!
— I ja! Ale mów dalej, Heniu! Opowiadaj!
Oczy Henia Matysiaka znowu zabłysły. Głos jego teraz był dziwnie tajemniczy. Przedstawiał chłopcom, jak to właśnie biali zawdzięczali swe życie zaprzyjaźnionym Indjanom.
— „Bądź błogosławiony, Sokole Oko,“ — szeptał Henio Matysiak przyciszonym głosem. — „Daj mi strzały i łuk, daj tomahawkę i fajkę, niech zabiorę je do grobu, bo Głowa Orła musi być ścięta.“
Chłopcy jakby na komendę opuścili głowy. Anielce, która siedziała pod ścianą stodoły, dwie wielkie łzy spłynęły po policzkach. Spoglądała w ciemną przestrzeń i widziała w niej świat rzeczy dziwnych... Nagle przeraziła się. Chłopcy ze swoich miejsc wstali.
— Jutro zabawimy się w Indjan na polance w lesie, — postanowili. — Henio będzie naszym wodzem.
— Tak, tak, Henio! Będzie Brunatnym Jeleniem!
— A ja Czarną Panterą!
— Ja Rogiem Bawolim!
— A ja będę Orlą Głową! Każdy niech przyniesie ze sobą tomahawkę! Ja zabiorę lasso!
— Jutro! Jutro wieczorem, na polance w lesie!
— Orla Głowa!
— Róg Bawoli!
— Czarny Niedźwiedź!
— Czerwona Żmija!
— Dobranoc, dobranoc! — rozległ się szept wśród ciemności.
Cichutko, jak prawdziwi Indjanie, zniknęli chłopcy w zaroślach. Pozostała tylko przy stodole Szymczyków zapalona latarnia, którą dopiero po pewnym czasie zgasił stróż nocny, kiwając ze zdziwieniem głową.
Anielka szła za Heniem Matysiakiem, który wreszcie zniknął jej za drzwiami domu swych rodziców. Przez chwilę stała na drodze. Henio Matysiak! Jakiż on był w gruncie rzeczy?
Mieszkał naprzeciw domu Styków. U siebie w domu nie nauczył się przecież Henio tych wszystkich ciekawych historyj, o nie! Pochodziły one od Golika i Nowiny. Henio więcej przebywał z tymi dwoma siwowłosymi karłami, aniżeli w domu. Pomagał Golikowi zbierać saletrę i czyścić ją, taką saletrę, którą się mięso naciera, zanim zaczyna się je wędzić. Golik handlował saletrą i właśnie ten sam Golik potrafił cudowne rzeczy opowiadać, szczególnie o słoniach i o polowaniu na bawoły. Można byłoby pomyśleć, że sam uprawiał takie polowania. Od niego to Henio przenosił te wszystkie wiadomości! Tak, tak, od Golika! Golik wiedział również bardzo dużo o Ameryce. Miał tam czterech wujów, a raz sam nawet z Nowiną związali tobołki i pożegnali rodzinną wioskę. Potem coś się takiego stało, że wrócili, choć płakali gorzko. Nazajutrz rano Nowina, jak zwykle, otworzył wspólny ich kramik, jakby już obydwaj szczęśliwie wrócili z podróży. Zresztą w podróży byli, tylko nie widzieli Ameryki! Ale cóż to szkodziło? Przecież jedną nogą byli już po tamtej stronie. Wujowie Golika pisali do niego bardzo obszernie. A to, czego w liście nie było, można sobie samemu dopowiedzieć. Henio Matysiak wysłuchiwał tych wszystkich historyj od Golika i znał je tak dobrze, jakby był jego rodzonym synem. Tak, trzeba przyznać, że Henio te opowiadania rozumiał jeszcze lepiej od innych chłopców. Nienapróżno wszyscy nazywali go Amerykaninem! Henio Matysiak naprawdę miał coś wspólnego z Ameryką, bo zaczytywał się poprostu wszelakiego rodzaju książkami o Indjanach. Stróż nocny już nieraz pukał do Henia w nocy, bo dziwiło go, że tak długo w izdebce Henia widać światło. Chłopiec niejednokrotnie zwierzał się Anielce, że często czyta książki do samego rana. Dziwne. Tyle rzeczy wiedział i mógł chłopcom wiejskim coraz to nowe historje opowiadać. Skąd znał tyle historyj? Gdzie je wyczytał? Anielka postanowiła go o to zapytać. Jutro! Jutro w fabryce.
Ach... jutro!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Janina Zawisza-Krasucka.