Przejdź do zawartości

Wybór poezyj pomniejszych Wiktora Hugo/O przekładzie Brunona Kicińskiego

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Hipolit Skimborowicz
Tytuł O przekładzie Brunona Kicińskiego
Podtytuł Napomknienie od Wydawcy
Pochodzenie Wybór poezyj pomniejszych Wiktora Hugo
Wydawca Hipolit Skimborowicz
Data wyd. 1849
Druk Drukarnia Gazety Porannej
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


O PRZEKŁADZIE
Brunona Kicińskiego.
(Napomknienie od wydawcy.)
„Możnaż z wyobrażenia poezyi, z wyobrażenia, które ze swojéj istoty jest tak odmienne, tak ulotne i nieciérpiące okréślenia, zrobić coś, w najwyższym stopniu, dokładnego, coś sztywnego, przeznaczonego, aby przez wszystkie wieki i miejsca, było jedyną miarą najdelikatniejszych płodów umysłu ludzkiego? — Michał Grabowski, w liter. i kryt. T. 1 Cz. I str. 10 — 11.“

Nikt tego, — zdaje nam się dokładnie, — bezstronnie i ze ścisłością prawdziwie matematyczną nie rozwiąże, dla czego ludzie — po większéj części — lubują sobie wyłącznie w wyobrażeniach swojego tylko czasu? Dla czego duch wieku wyraziste zostawia piętno na każdém indywiduum? — A jeśli się zjawi jakiś Fenix, Jeniusz, Twórca, — jeśli swym wszechstronnym umysłem, wiek zgłębi i samego czasu tajniki przeniknie, — jeśli wejdzie w przyrodę rzeczy i zwodniczy blask ich zewnętrzny okaże, — dla czegóż głos jego, jest głosem wołającego na puszczy? — Jak z jednéj strony, daremne są usiłowania piśmienniczych apostołów, daremne prace literatów i krytyków, — jak bez ich wysilonych nastawań, przejdzie czas, przejdą wieki, a z niémi przeobrazi się i duch i dążenie literatury; — tak z drugiéj znowu prawdziwszéj strony, niepodobieństwem jest odmówić ludziom uczonym tego prawa, jakie mają pod estetycznym względem w karceniu wszelkich piśmienniczych nadużyć. A lubo obecność na obecność, mało najczęściéj wywiéra wpływu; — lubo trzeba wieków, trzeba przeszłości lub przyszłości, aby teraźniejszość w żądane zawrzéć formy, — nie wypływa jednak z tego, — aby ludzie, natchnieni miłością ogólnego pożytku, nie mieli wrażać zdrowych rad swoich, zepsutym, przez zły smak w piśmiennictwie, umysłom i sercom. Ich piękne zamiary, ich prawdziwe poselstwo ze sfer wyższych, z kraju rozumu i prawdy, na nizinę obecnéj literatury, jest tak zbawienne, tak oczekiwane i niezbędne, jakim był niegdyś zdrój wydobyty ze skały na puszczy, rószczką Mojżesza, spragnionym i oczekującym miłosierdzia Bożego Izraelitom.
Chociaż każdemu z ludzi, nie tylko zostawiona samodzielność, nie tylko zostawion właściwy myślenia sposób, samym ledwo zgładzony czasem, ale nadto, każdemu prawie, dostał się, w jakiéjś cząstce podziału, pewny rodzaj naśladownictwa, pewna gibkość, przechylająca nie jednego ku powszechnym zdaniom; massa jednak ogromu ludzkiego rodu, nieskończenie się powolniéj przetwarza pod względem estetycznych uczuć, niż człowiek pojedyńczy. Znakomitego następnie potrzeba czasu, chcąc sprawić, aby i indywidua, zgoła tego nie czując i niepostrzegając, mogły się zastosowywać, nakłaniać, nareszcie wdrożyć całkiem w postęp biegu rzeczy.
Szczególniéj »idea poezyi, jak wszystkie inne, — pisze sławny nasz literat i krytyk M. Grabowski — ciérpi umiarkowania, zmienia się, nagina.« — »Z całego zbioru kwiatów dawnéj i nowéj literatury, wybiéramy te tylko, co sympatyzują z nami i naszémi wyobrażeniami, a odrzucamy wszystko inne.« Aż nadto pojmujemy dobrze, w jakiém rozumieniu wyrzekł to zdanie Grabowski — czujemy jednak rzeczywiście, iż nie jesteśmy bezwzględni, bezwarunkowi, owszem, musimy dodać koniecznie, że nie zawsze odrzucać wypada i można wszystko inne; — że te szczególniéj kwiaty z nowego piśmiennictwa, które zasiała ręka w innych względach może nietrafnego, lecz w jedném jakiémkolwiek zdarzeniu szczęśliwego ogrodnika, miło jest stawiać w owych przynajmniéj salonach, gdzie polne, zwyczajne geranium, lub bławatki i niezabudki na własnych wyrosłe łąkach, nie bardzo są poszukiwane. Ale kaktusy, oleandry, hortensye, znajdą wykwintną rękę, co ich poleje, równie, jak poezye wschodnie Wiktora Hugo, znalazły się nie w jednych pięknych ręku! Za cóż więc tego pieścidełka nie obléc we własną krajową sukienkę? Dla czegóż pozwalać, aby lubowano się raczej we francuszczyznie, niż własnym języku. To zagadnienie rozwiązał Br. Kuciński. Tłómacz właściwym sobie wiernym i pięknym tokiem z prawdziwym talentem i znamienitą, a wszystkim wiadomą łatwością, przekładając obecne poezye Wiktora Hugo, zniewolił nas tak wielkiémi zaletami, do ogłoszenia drukiem prac swoich. Byłoby to występkiem w obliczu spółbraci i piśmiennictwa naszego, gdyby tak piękne krajowe utwory, dziś zwłaszcza, w zapomnieniu spoczywały.
Jakie w literaturze powszechnéj zajmuje stanowisko autor okrzyczanéj i wyrywanéj z rąk do rąk Nôtre Dâme de Paris, już słusznie i zrzetelném znawstwem dowiódł nasz M. Grabowski. Jedna tylko jeszcze rzecz pozostaje, uzupełniająca wszystkie, krajowego estetyka, zamiary, nacechowane miłością ogólnego dobra. Od jéj spełnienia, zawisł w znacznéj części i los piśmiennictwa krajowego. Tym upragnionym wypadkiem jest ziszczenie w skutku, a nie w chęciach tylko, jego wźniosłych żądań. Niech wszyscy, a szczególniéj wszystkie nasze matki, siostry, i ubóstwiane istoty, wyrzucą z rąk i pamięci swojéj nietylko dopiéro wspomniony romans, ale i wszelkie inne, nietylko Hug’a, ale i całéj piśmienniczéj szkoły szalonéj! Dałby Bóg, aby to jak najrychléj nastąpiło! — lubo obecnie jeszcze i ciągle znowu napływające ogromne zasoby, nie mówim już niedowarzonych, lecz owszem przewarzonych płodów Dumas’a, Bibliophila Jacob’a, Jules Janin’a, Sand’a, Drouineau, i t. p. i t. p., których poczciwi nasi księgarze ciągle dostarczają, najoczéwiściéj dowodzą, że literatura i krytyka Grabowskiego, mało w czyim znajduje się ręku, że pisma jego, są grochem o ściany rzucanym, że słowa naszego, a może i Europejskiego Estetyka, są głosem ginącym na puszczy! Kiedyż nastąpi przesilenie? Zdaje się, iż tak rozkochały się nasze kobiéty we francuszczyźnie, iż nie rychło je można będzie uléczyć z téj epidemii. Trzebaby niejakoś stopniowo, prawdziwie po lékarsku, postępować z tą najsłabszą ludzkiego rodu połową. Potrzeba w posiłkach literackich, nim przyjdą całkiem do umysłowego zdrowia, dawać jeszcze zamiast léków, dawniejsze ich pokarmy, stanowiące jedyny ich żywiół; ale już oczyszczone chemicznie od brudnych kombinacyj — i zaprawione ziółkami uszczknionémi na krajowém polu, na własnej niwie. Dla tych przyczyn, nie można ganić uskutecznienia pięknego przekładu poezyj Hug’a, tego jenialnego dziecka (l’enfant de génie), jak go mianuje Chateaubriand, tego koryfeusza teraźniéjszéj literatury jak go trafnie nazwał nasz Grabowski. — Piękne jest obecne dążenie literatury, ale umiéjmy doń zachęcić, usposobić, adeptować. Pamiętajmy na stopniowania. — Przejdzie czas, minie wiek ze swym duchem, i ani obejrzym się jak przybędziem na własne, czyste stanowisko wzniosłego pojmowania dzisiejszego piśmiennictwa, — tak jak już otrząsnęliśmy się nieznacznie z klassycyzmu i wpływu romantyków! Spes non fefellit!
„Dla mnie, powiada Michał Grabowski, jeniusz Wiktora Hugo wystawia się swobodnym w balladach i oryentalkach. Pomiędzy małą liczbą jego ballad są prześliczne.« Godzien podobnych pochwał i Br. Kiciński, bo zaletom oryginału zgoła nie ustępują zalety i piękności przekładu.
Już-to nie ulega sprzéczkom, ile trudności trzeba pokonać, chcąc dobrze tłómaczyć, — jak daleko jest trudniéj, doskonale przełożyć cokolwiek na własną mowę, niż jakkolwiek, niby-to oryginalnie pisać. Wszelkie jednak zawady, ustępują przed talentem. Br. Kiciński, nie tylko pięknym stylem i wiérszem, ale nawet dosłównie, zdołał przełożyć Oryentalki Hug’a. Jeden ustęp dla porównania załączamy tutaj:

le feu du ciel.[1]

L’Egypte! — Elle étalait, toute blonde d’êpis,
Ses champs, bariolés, comme un riche tapis,
Plaines que des plaines prolongent.
L’eau vaste et froide au nord, au sud le sable ardent
Se disputent l’Egypte: elle rit cependant
Entre ces deux mers qui la rongent!

Trois monts, bâtis par l’homme, au loin percaient les cieux
D’un triple angle d’un marbre, et dérobaient aux yeux
Leurs bases de cendre inondées;
Et de leur faite aigu, jusqu’aux sables dorés,
Allaient s’élargissant leurs monstrueux degrés,
Faits pour des pas de six coudées.

Un Sphinx de granit rose, un dieu de marbre vert,
Les gardaient, sans qu’il fut vent de flamme au désert
Qui leur fit baisser la paupiére.
Des vaisseaux au flanc large entraient dan un grand port.
Une ville géante, assise sur le bord,
Baignait dans l’eau ses pieds de pierre.


On entendait gémir le semoun meurtrier,
Et sur les cailloux blancs les écailles crier
Sous Ie ventre des crocodilles.
Les obélisques gris s'élancaient d’un seul jet,
Commeune peau de tigre, au couchant s’allongeait
Le Nil jaune, tacheté d’iles.

L’astre roi se couchait. Calme à l’abri du vent,
La mer réfléchissait ce globe d’or vivant,
Ce monde, âme et flambeau du nôtre;
Et dans le ciel rougeâtre et dans les flôts vermeils,
Comme deux rois amis, on voyait deux soleils
Venir au-devant l’un do l’autre.

— Où faul-il s’arrêter? dit la nuée encor.
— Cherché! dit une voix dont trembla la Tabor.


Urywkowie — i prawdziwie dorywczo, tłómaczono już poezye Hug’a, — ale nikt wszystkich nie przełożył, nikt nawet, prócz jednego może A. E. Odyńca, nie postarałby się tak wiernego i rzec nawet można doskonałego, uskutecznić przekładu.
Spodziéwamy się, iż uzasadnione są twierdzenia nasze, przytoczeniem tu wyjątku z oryginału. Nie podobna zajmować kart obecnych dłuższém przywodzeniem textu francuskiego, i wykazywaniem piękności przekładu. Zapewne, sama powszechność, lub jaki bezstronny krytyk, zdolny będzie wykryć ominione lub wskazane przez nas rzeczy.

H. Skimborowicz.




  1. Patrz stronicę 14.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Hipolit Skimborowicz.