Raz pani Maciejowa,
Wziąwszy na głowę z mlekiem naczynie,
Pójść umyśliła na targ do Krakowa.
W leciuchnej zatem jubczynie
Sunie krok spory, a dla lżejszej drogi
Zrzuci spódnicę i obuwie z nogi. Więc moja imość, tak podkasana, Przędła już w myśli cały dobytek
Na swojem mleku; a z jednegu dzbana
Dalszy zaczęla układać pożytek,
Myśliła kupić ze dwie kopy jajec
I do nich troje kwoczek przysadzić.
Gospodyni to była ze wsi Spodziewajec:
Dobrze umiała dom swój prowadzić; „Nie trudno mi będzie — rzekła —
„Bylem się zdrowa do domu zawlekła,
„Kurczęta wywieść przy pomocy Boga. „Choćby też i jastrząb zjadał,
„I lis je czasem przykradał,
„Byłażby niebios kara już zbyt sroga,
„Żeby z nich dla mnie nie ostało się „Aby na jedno prosię.
„Z prosięcia będzie i wieprzyk tłusty:
„Tego ja przedam w zapusty,
„A tak po trosze, po trosze „Zbiorą, się grosze!
„Nikt nie zabroni przy takim użytku,
„Do większej kwoty mojego dobytku
„Stargować krowę; a przy krowie (Daj Boże tylko zdrowie)
„Będzie potem i cielę, które ujrzę rada
„Skaczące niegdyś wśród mojego stada!“ W tych tedy myślach podskoczy, Aż to jej plasło przed oczy
Naczynie z gliny. Ach, smutny losie!
Krowa i cielę, i wieprzyk i prosię,
Kurczęta, kwoczki i dwie kopy jajec
Przepadły z mlekiem! A gospodyni,
Co się tak była już możną uczyni,
Z niczym powróci do Spodziewajec.