Przejdź do zawartości

Wieś czternastej mili/Wstęp

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jerzy Bandrowski
Tytuł Wieś czternastej mili
Podtytuł Nowele Chińskie
Wydawca Nakład Księgarni św. Wojciecha
Druk Drukarnia św. Wojciecha
Miejsce wyd. Poznań — Warszawa — Wilno — Lublin
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Wstęp.

Świta, i z ciemności nocnych wyłaniają się powoli jakieś niepewne kształty.
Z wysokiego, spadzistego brzegu, porosłego drzewiną, krzowiem, różnemi pnączami i zielskiem, widzimy jaśniejącą szeroko wstęgę cichej rzeki Lin, której płaski lewy brzeg przechodzi w równię falistą, ginącą w pomrokach horyzontu.
Wprost przed nami rzeka zatacza szeroki łuk, tworzący wielkie kolano. Na równinnym brzegu widzimy w tem obszernem kolanie duży kwadratowy czworobok, najeżony dachami, a tu i owdzie zdobny w pyszne klomby starych, wysokich olch, rozłożystych kasztanów i innych drzew.
Wpobliżu czworoboku wyłania się z mgiełki rannej ciemnozielony gąszcz sadów, w których dojrzewają śliwki, morele, gruszki, jabłka, brzoskwinie.
Wschodzące słońce szeroko — daleko oświetla dobrze i starannie uprawne łany żyta, prosa, pola grochu, fasoli, bobu, kukurydzy, lnu, bawełny. Dalej ciągną się grzędy z melonami, arbuzami, ogórkami, słodkiemi ziemniakami, czyli patatami, kapustą i inną jarzyną. Wśród pól widać rozrzucone budki, a także kryte dachem platformy na wysokich rusztowaniach. To budki strażnicze dla ludzi, którzy w czasie dojrzewania zbóż, jarzyn i owoców strzegą przyszłych zbiorów przed złodziejami. Gdzie indziej znów widać jakby małe obmurowane ogródki, w których jednak rosną tylko smętne, czarne świerki, okalające małe budynki. Są to świątyńki, zbudowane na cmentarzach poszczególnych rodzin. Mianowicie w tym kraju ludzie tak kochają rolę, że jeśli tylko na to ich stać, zakładają — każda rodzina sobie — własne, niewielkie cmentarze wśród pól.
Te pola ciągną się daleko, aż do podnóża pagórkowatego wysokich gór, które oto wynurzają się wyniosłe i zielone z mgieł rannych, już od słońca opalizujących i rzednących. Podnóże gór porosłe jest gęstym lasem świerkowym, zaś na nagich, lecz zielonych zboczach pasą się ciepłą porą stada.
Słońce wzeszło, rozprószyło mgły i cała kraina rozjaśniła się uroczym, wielobarwnym uśmiechem. Z leżącej przed nami wsi dolatuje pianie kogutów, szczekanie psów, czasem rżenie koni, słychać nawet piskliwe głosy ludzkie, ale w polach panuje słoneczna cisza, opromieniona blaskiem pogodnego, szafirowego nieba.
Oto wieś Czternastej Mili i jej okolica.
Dlaczego wieś Czternastej Mili, a nie Targowisko Wron, Podwórze Cesarskiego Konia, Dno Studni lub wieś Byka Rodziny Sun, jak pięknie nazywają się wioski chińskie, że nie powiemy już nic o wsi Suki, wsi Niepodkutego Konia, wsi Wielkiego Melona lub też wsi Pięknie Ubijającej Tygrysy? Dlaczego koniecznie wieś Czternastej Mili?
Tego nikt nie wie. Przed wielu, wielu setkami, a może tysiącami lat przyszło tu kilka rodzin z dalekich stron, zbudowały naprędce szałasy, a potem, wygrzebując glinę i sporządzając z niej wielkie, niezgrabne cegły, zbudowały kilka domów, jak i gdzie się komu podobało, bez najmniejszego planu, bez żadnego porządku i systemu. Uważano na to tylko, aby dom nie stał zbyt daleko od ścieżki, na jaką przypadkiem natrafiono, a która prawdopodobnie stanowiła jedyną komunikację z sąsiedniemi jakiemiś wioskami. A później coraz to ktoś wznosił nowy dom: ten z kamienia, który zwiózł sobie z gór, drugi z cegieł wypalanych, inny z wysuszonych tylko na słońcu, a kogo na to stać nie było, ten poprostu wiercił jamę w ziemi, wznosił nad wejściem do niej małą glinianą nadoudowę krytą dachem, a która równocześnie była i wejściem i jedynem oknem, i tam się zagnieżdżał. Wioska ta nie została bynajmniej zbudowana, ale poprostu wyrosła z gruntu, jak w lesie grzyby po deszczu. Tu jeden dom, tam grupa pięciu domów, tam piętnaście, tam znów opodal jeden dom samotny, jak kto chce.
Ale to wszystko nie tłumaczy, dlaczego ta wieś ma być wsią Czternastej Mili. Sąsiednia wieś po prawej stronie zwana Patrz w Grób, znajduje się w odległości niecałej mili; Ząb Psa Rodziny Wang, wieś sąsiednia po drugiej stronie, oddalona jest o półtorej mili; do miasteczka powiatowego, czyli jamenu, jest mil sześć; co tu ma do czynienia ta „czternasta mila“? Żaden z mieszkańców Czternastej Mili tego nie wie. Gdybyśmy jednak zaproponowali im, aby nazwę wsi zmienili, oburzyliby się na nas i nazwaliby nas głupcami, dziwiąc się, jak można nie rozumieć, co to wieś Czternastej Mili.
Zwolna zbliżamy się ku wałom wioski, która, ze wszystkich stron niemi zamknięta, wygląda właściwie jak miasteczko. Ale taki już jest chiński obyczaj. W tym kraju, zamieszkałym przez spokojną ludność rolniczą, ni stąd ni zowąd, zupełnie niespodziewanie wybuchają burze, spory, kłótnie, które nagle kończą się wojną domową między dwiema wsiami. A wtedy trzeba mężnie bronić wałów rodzinnej wioski, bo sąsiad-najeźdźca, wiedząc, iż za zajazd drogo mu przyjdzie zapłacić w jamenie, stara się osłabić przeciwnika na przyszłość i w tym celu z iście mongolską furją niszczy wszystko, co mu w ręce wpadnie, zwłaszcza zaś wszelkie narzędzia rolnicze.
Lecz liczne, a oddawna nienaprawiane wyłomy w glinianym wale świadczą, iż mieszkańcy wsi Czternastej Mili niezbyt się obawiają napadu. Wyłomów nie naprawiają, raz dlatego że z sąsiadami żyją w zgodzie, a także dlatego, ponieważ one stanowią niewyczerpane źródło dochodów dla gminy, zwłaszcza zaś dla rady gminnej.
Jakże to może być?
Poprostu. Przedewszystkiem od czasu do czasu rada gminna uchwala podatek na naprawę wałów. Co się z tym podatkiem dzieje, o to nikt nie pyta, bo wszyscy wiedzą. Następnie w porze dojrzewania zbóż i owoców, w polach i sadach łapie się dużo złodziei z sąsiednich wsi. Nakłada się na nich grzywny, które znów mają być obrócone na naprawę wałów i również gdzieś tajemniczo znikają. Na naprawę wałów przeznaczone są też wszystkie grzywny za różne przewinienia, popełniane we wsi, a zasilające kasę rady gminnej, a raczej jej członków, przeciw czemu nikt nie oponuje, bo nikomu na naprawie tych wałów nie zależy. Za przewinienie winowajca uiścić powinien grzywnę, i to go boli, to jest dla niego karą, ale co się z tą grzywną stanie, to go ani ziębi ani grzeje.
Więc tedy te wały. Widziane zdaleka robiły wrażenie regularnego czworoboku. Zbliska przedstawiają się zgoła inaczej. Ciągną się linjami nieregularnemi, pełnemi różnych załamań i zygzaków, pochodzących nietyle z nierówności gruntu, ile z tajemniczych obliczeń, gdzie jakie załamanie mogłoby być „szczęśliwe“, a gdzie mogłoby przynieść nieszczęście. Jest to wiedza w Chinach nader ważna, opierająca się na znajomości istoty przeróżnych duchów, ale człowiekowi białemu zupełnie niedostępna. Tak naprzykład w wale, okalającym wieś Czternastej Mili, mamy cztery bramy. Złożyło się przypadkiem tak, iż dwie bramy, mianowicie północna i południowa, znalazły się naprzeciw siebie. Fakt bardzo przykry, ponieważ przez te bramy, w dzień szeroko otwarte, złe duchy mogłyby się skomunikować i zmieść z powierzchni ziemi wszystko, coby się na ich drodze znalazło. Aby temu przeszkodzić, wzniesiono we wsi, na samym środku obszernego targowiska wysoki gliniany wał, który przedziela złe duchy leżących naprzeciw siebie bram i szkodliwy ich wpływ unicestwia. Natomiast brama zachodnia i wschodnia rozmieszczone są szczęśliwym zbiegiem okoliczności zupełnie niesymetrycznie, a tak dowcipnie, że człowiek wchodzący przez umieszczoną sprytnie w załomie wału bramę zachodnią, może udawać, iż przychodzi z południa, gdy znów do bramy wschodniej wchodzi się z północy.
Dawna ścieżka, po której obu stronach kiedyś zaczęła się budować wieś Czternastej Mili, z biegiem czasu zmieniła się w gościniec. Myliłby się jednak, ktoby sądził, iż jest to gościniec w naszem znaczeniu słowa. Ta tu droga, wiodąca przez wioskę, nie jest ani równa, ani prosta, ani równomiernie szeroka. Pełna wybojów, to zwęża się niespodziewanie w ciasną uliczkę, przez którą wóz z trudem może przejechać, to znów rozszerza się, znowu się zwęża, skręca nagle pod ostrym kątem na prawo lub na lewo, tu co parę kroków uchodzi w przecznicę, tam znowu pół wsi objechać trzeba, zanim się do jakiegoś domu dotrze, ponieważ na przestrzeni paru kilometrów niema ani jednej przecznicy i nikomu nawet na myśl nie przyjdzie, że ona jest potrzebna.
Co się dzieje na podwórzach, nie widać, bo większość domów, otoczonych zprzodu i ztyłu glinianym wałem, zwrócona jest do gościńca bokiem. Ale nawet jeśli który dom zwrócił się ku drodze frontem, nie pokazuje nic, prócz szpetnej nagości wałów. Także prowadząca na podwórze furta zasłonięta jest niby parawanem glinianą ścianą, nie tyle aby zakryć wnętrze przed nieproszonem okiem ciekawskich, ile aby zatarasować dostęp złym duchom. To jedno tylko widać, że choć tu i owdzie przy gościńcu jakieś drzewo rośnie, w podwórzach i koło domów nigdzie niema ani drzewka. Błękitnawoszarych ścian domów ani żółtych glinianych wałów nie zdobi nawet gałązeczka dzikiego wina, którego Chińczyk koło domu nie znosi. Czemu? Bo gałązki dzikiego wina zwisają nadół, kiedy gałęzie drzew rosną wgórę. To przynosi nieszczęście.
Zato opodal wsi, niedaleko samego wału lub i za wałem, długim rzędem ciągną się cudowne, cieniste, stare drzewa, ocieniające jednakże tylko głębokie, błotniste glinianki, z których wybierano glinę na cegłę lub budowę domów. Głębokie te glinianki, pełne stęchłej deszczówki lub błota, są królestwem kaczek, gęsi i nierogacizny, a w lecie małych, nagich dzieci, często w nich tonących.
Oto mniej więcej wieś Czternastej Mili, oczywiście przeludniona (Chińczyk do przeludnienia ma słabość), gwarna, pełna ludzi, chodzących latem w lekkich sukniach niebieskich, zimą w grubych, szarych wojłokowych ubraniach.
Takich wsi Czternastej Mili są w Chinach mnogie setki tysięcy, i nie miasta, rozbrzmiewające wrzawą walk politycznych i nowo budującego się przemysłu, ale to morze wsi, to Chiny prawdziwe, odwieczne, niezniszczalne, nieśmiertelne, Chiny niezmordowanej pracy wśród ciszy pól zielonych.
W niezmierzonej dali pozostały koleje żelazne, o których tu mało kto słyszał, nie mówiąc o tem, że w istnienie innych wynalazków nowoczesnej techniki niktby nawet nie uwierzył. Niema tu też telegrafu, gazet; rozporządzenia władz dochodzą do wiadomości ludności pocztą pantoflową. Tu wciąż jeszcze żyją stare, rolnicze Chiny wielkiego Konfucjusza.
A tymczasem o kilka prowincyj dalej, na północy czy na południu toczą się srogie boje, aeroplany rzucają bomby na bezbronne miasta, przeciągają olbrzymie armje pod wodzą wielkich i sławnych jenerałów, głoszących hasła powszechnej szczęśliwości wszystkich ludów ogromnej Republiki.
Zdawałoby się, że to z chaosu rodzą się nowe Chiny.
Ba! Czy tylko skonały stare?...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jerzy Bandrowski.