Przejdź do zawartości

Wazon

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Henri de Régnier
Tytuł Wazon
Pochodzenie Przekłady
z poetów obcych
Wydawca „Gazeta Polska”
Data wyd. 1899
Druk J. Sikorski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Antoni Lange
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
WAZON.

Ciężki młot mój w powietrzu lekkiem bił raz w raz;
Widziałem ogród, rzekę i łąkę i las
Pod niebem wciąż jaśniejszem i różanem w zmroki.
Wstałem więc od roboty, weselem przejęty,
Żem — od świtu do nocy, bez wytchnienia zgięty
Stał nad bryłą marmuru, gdzie ciosałem boki
Wazonu, który ciężki młot mój rył w około,
W lekkiem powietrzu dzwoniąc a dzwoniąc wesoło,
U stóp mych było źródło, co leniwie płynie;
Troje trzcin tam w wieczorny patrzy cień śród drżeń.
I szedłem do swej chaty, co w oliwkach ginie —
I wracałem do głazu o rannej godzinie,
Śpiewając złotą jutrznię i weselny dzień.
Wazon rodził się w bryle. Rósł czysty i smukły,
Bezkształtny jeszcze, nagi, choć wdzięcznie wypukły.
Długie dni — dłoń leniwą w trwodze opuściwszy,
Czujnem uchem łowiłem najmniejszy szmer żywszy,
Patrząc w lewo i w prawo — i stała robota:
Nie ryłem już marmuru, nie ruszałem młota!
Woda, jak zadyszana, płynęła w strumieniu,
I z drzew sadu, kolejno, słyszałem w milczeniu,

Jak spadały owoce. Zefir mi daleką
Niósł woń kwiatów. I nieraz zdało mi się prawie,
Że ktoś szepce po cichu. Raz, marząc na jawie,
Słyszałem dźwięki fletu za łąką, za rzeką.
Raz — śród złotych i żółtych liści — pośród boru
Widziałem: ryży faun w szkarłatach wieczoru
Tańczył. Znów go widziałem, jak wychodził w boru
Ścieżką — i na zwalonym usiadł pniu śród drogi
I wtłoczył dwa motyle na dwa swoje rogi.
Raz centaur płynął falą rzeki zadyszaną;
Na jego sierci końskiej i człowieczem ciele
Szumiała woda. Podszedł ku trzcinom niewiele,
Wytężył nozdrza, zarżał i powrócił. Rano
Ślad jego wielkich kopy widziałem na trawie.
Nagie, niosące kosze niewiasty, na jawie
Przechodziły w oddali na krańcu równiny
I raz trzy z nich ujrzałem przy źródle, u trzciny,
A jedna — naga — taką rzecz mi powiadała:
— Wykuj biały twój marmur podług mego ciała
I każ się moim ustom uśmiechać w tej bryle!
Słuchaj, jak wokół ciebie tańczą długie chwile
Siostry me — jak się wkoło łączą — zaplatają —
Rozplatają — i kręcą się — i rozkręcają!
I czułem na swych ustach jej usta płomienne.
Wówczas ogród i cichy las, i łąki senne
Zadrżały dziwnym dreszczem i poszmerów echem,
A woda popłynęła wartko — z żywym śmiechem.
Nimfy, stojąc u trzciny, wzięły się za ręce
I kołem zatańczyły. Jak hoże młodzieńce,
Szły z lasu ryże fauny — po jednemu — ładem;
Dźwięczne pieśni zagrzmiały za złoconym sadem
I na lekkiem powietrzu zaśpiewały flety,
A ziemia zatętniała centaurów galopem,

Odgłos kopyt szedł gwarnych widnokręgów tropem...
I oto — patrz! zasiadły centaurom na grzbiety,
Trzymając w ręku tyrsy i wiadra pękate,
Satyry kuternogi od pszczół pokąsane,
A wargi ich czerwone i usta włochate
Całowały gromady nimf roztańcowane!
I był taniec ogromny, frenetyczny, dziki:
Kopyta, nogi dziewic, pochodnie, tuniki,
Śmiechy, krzyki, uściski, pocałunki, flety,
Ciała pokryte włosem, ręce, łona, grzbiety —
Szalenie się toczyły w swej potędze nagiej
Wokół mnie, który pełny ciszy i powagi
Ryłem wciąż na wydętym w pierś okrągłą dzbanie —
Nieokiełznane potęg życia wirowanie!
Zapach z dojrzałej ziemi wyłoniony, zdrowy,
Jakiś szał upojenia wlewał mi do głowy —
I w woni grusz i jabłek, w żarze winnych macic,
W tętencie kopyt końskich, w uderzeniach racic,
W płowej woni ogierów i kozłów oddechu,
W wichrze pląsów, w uścisków ogniu, żarze śmiechu —
Com słyszałem i com widział — ryłem na marmurze.
I śród tych ciał gorących, w tym potężnym chórze
Szeptu ust, rżenia koni i ryku bawołów —
Czułem w sobie rozkosznych lub wściekłych żywiołów
Wszystką moc: pocałunki i tchnienia nozdrzowe.
Nadszedł mrok i znużoną opuściłem głowę;
Upojenie me znikło z spełnioną robotą.
Od stóp po ucha gotów — cały — wykończony
Wazon — na swoim soklu — w milczeniu stał oto
Spiralnie w marmurowe życie wyrzeźbiony.
Znikniony wir, którego echo wrzawy — zdali
Płynęło — zagłuszone na wietrzyka fali,
Toczył się z swemi bogi — z nagiemi nimfami

Z centraurami, kozłami, bykami, faunami —
W milczeniu, a wydarty zda się memu łonu
Toczył się — tu — na ścianach okrągłych wazonu.
A ja — samotny — rzucon w ciemności na wieki,
Kląłem świt — i płakałem w ony zmrok daleki.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Henri de Régnier i tłumacza: Antoni Lange.