Przejdź do zawartości

Strona:Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Słuchaj, Pawełku — przerywał marzenia głos Piotrusia, — chyba już wracajmy. Późno się zrobiło. Mama będzie się gniewać.
Pawełek odwracał się niechętnie. Tak, trzeba było wracać.
Jakże chętnie zapominał o pracy, o miasteczku, o własnym domu, leżąc tu nad brzegiem rzeki!
Jak pięknie odbijało się słońce w wodzie, której każda kropelka zdołała uchwycić błysk światła i zatrzymać go w sobie!
Jak przyjemnie było wystawiać nagie ciało na pastwę rozżarzonych promieni, a potem stanąć wysoko na rozhuśtanej desce i rzucić się w głębię wody.
Pawełek był doskonałym pływakiem; nie męczył się nigdy i pływał szybciej, niż starsi od niego chłopcy.
— Pływa chłopak jak ryba — mawiał z dumą stolarz.
Nikt z dzieci nie był taki zręczny jak Pawełek, nikt nie umiał tak zgrabnie fikać kozły, stawać na głowie, chodzić na rękach i wspinać się na drzewa. Nikt także nie umiał prześcignąć Pawełka. Jeżeli chłopcy urządzali wyścigi, wówczas Pawełek zaraz w pierwszej sekundzie odradzał się od pozostałych na taką odległość, że nawet marzyć nie można było o tem, aby go dogonić.
I gdy przybywał do mety spokojny, bez cienia znużenia, musiał zawsze czekać długą chwilę, zanim nadbiegli zdyszani współzawodnicy.

11