Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 2 (bez ilustracji).djvu/070

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

włosy zdartego z mięśni futra i wypłaszał resztki leśnego, żywicznego, dzikiego zapachu; skóra była już zupełnie trupia, cuchnęła naftaliną i kloacznością miejską. — „Piękne futro? prawda?, to lis z Litwy, do każdego kostjumu się nada i zawsze jest twarzowy i awantażowy“ — tak rzekła Irka. Cyprjan wsparty o balustradę przezwyciężał gwałtowny lęk przestrzeni, z trudem mógł patrzyć z tak wysoka; nie odpowiadał. Irce teraz przyszedł zabawny pomysł do głowy, coby to było, gdyby ludzie mieli ogon — to byłaby komedia istna i heca, nieprawdaż?, różne byłyby mody, toby się go nosiło wysoko, to znów na ręce z gracją, raz z kokardkami, raz bez. — Rudy zachód skośnie wcinający się w kanion ulicy wydłużał niepomiernie cienie. Na przeciwległym trotuarze leżał płasko ten balkon z dwoma postaciami i lisim między nimi futrem. Ta część miasta była ciemną norą, kamienną; wiał nią przeraźliwy smutek; bolesna, wyjąca żałość. Irka wycofała się ku ścianie; unikała słońca; bała się piegów. — Nieprawdaż, mówiła, a coby w wojsku robiono z ogonami? czy też by musztra była jaka: ogon w prawo! — śmiała się głośno i też tak tą prawą stroną ust — w szerokim rozwarciu warg widać było czarny otwór, brak jej było dwu tylnych zębów, tak tego nie było widać, dopiero gdy rżała śmiechem; nieprawdaż, zakochani mogliby się porozumiewać ogonami — ? — Dnem kanionu przeszła w tej chwili, wypięta piersiami i tyłkiem, szybko, sprężyście urocza Dora, jurna, chutliwa menada — każdym ruchem ciała siała żądzę i pewność piekielnej, zatraconej rozkoszy. — Kroczyła ku temu cieniowi balkonu i już w tej chwili