Przejdź do zawartości

Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Sebasyan, usiłując ton w głosie zachować jaknajspokojniejszy, zapytał o zdrowie Berty. Jenerał odpowiedział, że zapewne jest jak najzdrowszą w świecie, ale wyjechał z domu nie widząc się z nią,
Rozmowa zupełnie błaha zawiązała się i trwała kilka minut, potem dało się słyszeć w sąsiednim pokoju stąpanie grubych podeszew, wybitych gwoździami i ukazał się ojciec Gérard.
Pan mer był wspaniały, to jest nad wyraz śmieszny, tak, że nawet Sebasyan, któremu nic jako dobremu synowi nie podobna było zarzucić, spostrzegł to i doznał wielkiej przykrości,
Ojciec Gérard przez te kilka chwil coprędzej zdjął z siebie ubranie robocze i przywdział swój strój uroczysty. Miał teraz na sobie koszulę białą z grubego płótna, której wysoki kołnierz, mocno wykrochmalony, obcierał mu uszy, kamizelka aksamitna, jaką kazał zrobić sobie na ślub przed trzydziestu laty, teraz aż nazbyt ciasna, nie mogła się pogodzić z okrągłym, wypasionym brzuchem. Wreszcie słynny surdut tabaczkowy, jaki dopełniał tego stroju, był w stanie za krótki, a natomiast poły zwieszały mu się aż do pięt. W jednej ręce trzymał cylinder o długim potarganym włosie, w drugiej parę białych bawełnianych rękawiczek.
Przez chwilę myślał jeszcze, czyby nie należało włożyć na siebie wstęgi merowskiej dla uczczenia hrabiego de Franoy, ale ponieważ trzeba byłoby po szarfę tę iść do merowstwa, więc się wyrzekł tej ozdoby.
— No, rzekł wchodząc — teraz już jestem czysty... ale ręce musiałem myć aż czarnem mydłem...