Przejdź do zawartości

Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ówcześni kuracyusze należeli przeważnie do ludzi mniej zamożnych, pędzących życie skromne, nie silących się bynajmniej na zbytki, jakie u słynnych wód są zwykłym objawem,
Zdziwili się też niepomiernie spokojni goście Guillonu, gdy popołudniu tego samego dnia, kiedy hrabia de Franoy otrzymał list od baronowej de Vergy, bardzo ładny powozik, zaprzężony w dwa pocztowe konie, ukazał się na trakcie z Boume-les-Daumes, przejechał most na Cusancinie i zatrzymał się pod zakładem chorych.
Z tyłu powozu widać było dwie ogromne walizy skórzane. Na koźle siedział lokaj elegancko ubrany, niczem prefekt pierwszej klasy. Pocztyljon dumny zapewne, że wiezie taką osobę dostojną, palnął zamaszyście z bicza.
Skoro tylko zatrzymał się powóz, lokaj prędko zeskoczył z kozła i z kapeluszem w ręku otworzył uniżenie drzwiczki uherbowane.
Wysiadł jakiś młodzieniec, lewe oko zamrużył, w prawe założył szyldkretowy monokli powiódł spojrzeniem po otaczającym go krajobrazie ładnym i pełnym bujnej zieloności. Po tych dorywczych oględzinach, zrzucił z oka monokl, a uśmiech pogardliwy nadął mu dolną wargę.
Tym młodzieńcem był margrabia Goulian de Flammaroche.
Ubrany po podróżnemu, ale bardzo elegancko gustownie, w małym kapelusiku angielskim, wyglądał na trzydzieści lat, w rzeczywistości zaś miał dopiero dwadzieścia siedm. Ładny to był chłopiec a przytem nie pospolicie dystyngowany. Włosy