Przejdź do zawartości

Strona:Wincenty Pol - Pieśni Janusza.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
31

ski, sięgające w młodości Barskich i legjonowych czasów — ten najwierniejsze, najprawdziwsze echo odnajdzie w poezji Pola.
Surowy sędzia całej jego puścizny poetyczno-społecznej, Spasowicz, w końcowych uwagach zmuszony był przecie hołd mu złożyć i tak mówił:
„Był to mistrz wielkiej ręki, talent oryginalny, silny, niezbyt bogaty w pomysły... Widnokrąg jego pojęć nie przekraczał nigdy granic jego narodowości i wiary, którą on nierozłącznie wiązał z narodowością, miłując je z pewnym szowinizmem i z upośledzeniem wszystkiego, co leżało poza ich obrębem. Stąd pochodzi, że był on wyłącznie polskim poetą... Pozostanie wielką jego zasługą, że był poważnym stróżem wielkich grobów, drogich pamiątek, że krzepił wiarę, bo sam mocno wierzył“.
Tak jest istotnie. Dodam jeszcze, że był to ostatni u nas piewca rycerskiej przeszłości, istny Mohort staroszlacheckiej poezji. Z nim ona poszła do grobu. Czyżby jednak naprawdę poezja Pola miała być tylko relikwją przeszłości, bez ziarn plennych na przyszłość? Czyżby na dzisiejsze czasy poezja ta nie miała już mocy ożywczej i krzepiącej? Nie sądzę. Przeciwnie, uważam, że Pol, nie obdarzony ani filozoficznym umysłem, ani dbający o artyzm kompozycji, miał przecie wielki instynkt narodowy, czuł burze idące wieku swego i jak przeczuwał rok 1846, tak przewidywał smutki pokoleń po r. 1863 i wielką troskę dni dzisiejszych. Wcześnie zrozumiał, że możemy niejedno utracić z tego, co wysławiał w Pieśni o Ziemi naszej; ale przyszłość narodu opierał na ostatniej, niezdobytej twierdzy, na Domu naszym, tej ostoi życia i ducha polskiego.