Przejdź do zawartości

Strona:Wilhelm Feldman-My artyści.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mis, spekulacya, prędzej czy później świństwo. Czy to tak trudne do zrozumienia?
STARZECKI: Innemi słowami… (wstaje). To był ukryty sens całej pańskiej rozmowy! Powinienem się był spodziewać! Ale mogę słuchać spokojnie. (Prostuje się w całej okazałości). Ja nie znam tej antytezy, którą pan tak sztucznie skonstruował! My, panie, zawsze służyliśmy celom idealnym… Broń tylko zmieniamy! A wy, panowie młodzi?
BODEŃCZYK: Przypuśćmy, że tak. Że mieliście, czy macie ideał. A my go nie mamy. To kto temu winien? Kto nas wychował, kto nas takimi uczynił?
STARZECKI: Ja, panie, nie wytworzyłem atmosfery kabaretów, gdzieby spacerowały nawpół nagie niewiasty, z których w drugim akcie szaty całkiem opadają!
BODEŃCZYK: A jaką atmosferę wyście stworzyli? Gdzie jest wasze piękno, to piękno, bez którego żyć nie można i w braku którego szalejemy, gonimy za lada robaczkiem świętojańskim, lub najpodlejsze robimy sobie surogaty? Gdzie wasze piękno?
STARZECKI (siada): Nasze… piękno? Nie pojmuję…
BODEŃCZYK: Nie pojmuje pan! Do tego doszło, że nie rozumie pan nawet! A przecie był czas, kiedy pan to piękno widział, bo