Przejdź do zawartości

Strona:Wilhelm Feldman-My artyści.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

BODEŃCZYK (po krótkiem wahaniu ujmuje jej ręce): Przyjdę jutro w południe.
FELKA (z wybuchem radości): Przyjdziesz?
BODEŃCZYK: I będziemy czytać Amelię!
FELKA: Amelię z „Mazepy!" Jakiś ty dobry, jakiś ty dobry!(Chwyta jego dłoń, jakby ją chciała ucałować).
BODEŃCZYK (ujmuje jej dłonie mocnym uściskiem): Do jutra!
FELKA (obrzuca go ostatniem spojrzeniem dziękczynnem, wychodzi).
BODEŃCZYK (sam. Patrzy długo za nią, zamyślony siada, by pisać. U boku pojawia się Pan brodaty, cicho zaczyna przygrywać na flecie. — Powoli się ściemnia. — Wenus wychodzi z za draperyj — nieskazitelnie biała wśród cieni mroku — schyla się powoli nad jego głową. On głowę przechyla. Z zamkniętemi oczyma, jakby przepowiadając sobie, co pisze):

Tyżeś to, boska? tyżeś, pani moja?
Jakiś mię oddech owionął z zaświata,
Jakaś melodya mię zdała dolata,
Poją mię krople z niebieskiego zdroja.
Tęcze przedemną i nademną tęcze —
Precz odpadają tłoczące obręcze:
Żegnam się z ziemią, jej brudem, żałobą —
Idę za tobą, boska, o, za tobą.

O pani moja, jak cudnem twe piękno
I jak głębokim blask twego spojrzenia.