Strona:Wilhelm Feldman-My artyści.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nastu miesięcy bardzo się zmieniła. Ubrana skromnie, gustownie; w ruchach i sposobie wyrażania się znać kulturę, skupienie, pewną wytworność — ale od czasu do czasu wracają dawne jaskrawości. Zachowanie się jej wobec Bodeńczyka jest mieszaniną nieśmiałości, to niepohamowanych wybuchów).
BODEŃCZYK (zrywa się): Aa, pani!
FELKA (podaje mu rękę): Dobry wieczór! Nie spodziewałam się pana zastać, na próbę pchnęłam drzwi, a — pan w domu.
BODEŃCZYK: Myślałem właśnie o wyjściu…
FELKA: Na premierą… A czemu pan nie poszedł?
BODEŃCZYK: Wahałem się…. do tej chwili…
FELKA: I…?
BODEŃCZYK (podsuwa jej krzesło).
FELKA: Jeśli pan ma zamiar…
BODEŃCZYK: Nnie. Nie pójdę.
FELKA (odkłada parasolkę. Siada): Odpowiedział pan swoim myślom. A ja powiem, czemu pan nie idzie.
BODEŃCZYK: Ciekawym.
FELKA: Przykroby panu było, gdyby sztuka Alfreda padła… i…
BODEŃCZYK: I…?
FELKA: I również przykroby było, gdyby miała powodzenie.