Przejdź do zawartości

Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/517

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ści córki, która nie mogła doczekać się wyprawionego na zwiady pisarza.
Nareszcież po dobrej nowej półgodzinie miał się zjawić gorąco pożądany.
— Jedzie, jedzie! — wykrzyknął trzynastoletni Artur, a siedemnastoletnia Eugenia z dziecinną radością klasnęła w ręce i poskoczyła od okna ku kanapie, gdzie siedziała hrabina.
— Pan Barszczyk przyjechał — oznajmił tuż zaraz wchodzący lokaj.
— Niech tu przyjdzie — polecił hrabia.
Za krótką chwilę rozwarły się drzwi, a nieśmiało i niezgrabnie wśliznął się do pokoju pisarz prowentowy, pan Nycefor Barszczyk, z którego twarzą tępą i uśmiechem głupkowatym nie godziło się wcale przebiegłe spojrzenie i nos wybiegający w szpic ciekawy i dowcipny.
— Jesteś nareszcie — ozwał się hrabia. — Jakże się ma pan Juljusz?
Barszczyk oczywiście dla zasiągnienia tej jedynie wiadomości, wyprawiony był do Oparek.
Na zapytanie hrabiego pan Nicefor Barszczyk odkrząknął należycie, przełknął zawadzającą w gardle ślinę i napoły krztusząc się, napoły jąkając przystąpił do zdawania relacji.
— Pan Juljusz zdrów zupełnie, kiedym przyjechać do Oparek, miał właśnie jakąś konferencję z Kośtiem Bulijem, klucznikiem...
Hrabia prędko machnął ręką, jakby nie miłe