Przejdź do zawartości

Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/377

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

padał dziwnemu jakiemuś uczuciu jakby smutku, niezadowolenia czy tęsknoty.
Chwilowe te napady nie mogły wprawdzie przeistoczyć od razu ogólnego charakteru niepoprawnego szydercy i afronta i nie zmieniły za pozór jego zawsze wesołego i sarkastycznego usposobienia, wszakże nie przemijały zupełnie bez wpływu i śladu.
Katilina w takich chwilach zżymał się sam na siebie, drwił z własnych uczuć, przytłumiał z niechęcią każde rzewniejsze wzruszenie, ale mimo tych wszystkich wysileń nie mógł zaprzeć sam sobie, że nie jest już zupełnie tymsamym, jakim był do niedawna.
Nie jeden z dawnych kroków i postępków nie w temsamem co pierwej przedstawiał się świetle niejeden żart z ubiegłych czasów wydał się mu teraz jakoś wcale niesmacznym, niejedno zdanie przynajmniej niestosownem.
Ale zbawienny ten wzrot charakteru nie ustalał się jeszcze stanowczo, zanadto często nie mógł oprzeć się naciskowi dawnych nawyknień i skłonności, a nieraz na czas niejakiś musiał ustąpić zupełnie przygłuszony dawnemi popędami, zwyciężony wrodzonemi namiętnościami.
Bądź jakbądź w serce w duszę onegdajszego zuchwałego awanturnika, niepoprawnego cynika, bluźniercy, i sarkasty, padło już wiele obiecujące ziarnko, zatliła już drobniutka iskierka, a byle szczęśliwe konstelacje zewnętrzne, a z ziarnka tego mógł szlachetny wystrzelić owoc, z iskierki tej jasny rozżarzyć się płomyk.
Juljusz słabszy wolą, niepotrafił dotychczas nigdy