Przejdź do zawartości

Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Zamknięte oczywiście — mruknął próbując.
Zamyślił się na chwilkę, a potem szybko zeszedł z ganku i podsunął się pod okna o kilka kroków dalej.
— Zaraz sobie poradzimy — szepnął i pocisnął silnie szybę, która w tysiączne rozprysła się kawałki.
Wszakże nie tak łatwo przyszło mu odsunąć zardzewiałe rygle okien. Z wielką biedą odemknął zasówkę u spodu, a nie mało się namozolił i natrudził, nim i górną odchylił zaporę.
Nareście rozwarł całe okno i wskoczył do środka. Ponura ciemność odsłaniała go do koła, z tem wszystkiem mógł rozeznać, że znajduje się w umeblowanym pokoju.
Chwilkę stał niemy i nieruchomy, jakby słuchał czy gwałtowne jego wnijście nie obudziło kogo w pustym dworze, potem półgłośnym parsknął śmiechem.
— Strachy nie ruszają się jakoś — mruknął z cicha. — Szkoda bo mam wyborne na nich lekarstwo.
Tu sięgnął ręką do kieszeni, i dobył jednocześnie pistolet i mały stoczek woskowy.
— Na strachy ziemskie: pistolet, na strachy nadprzyrodzone: światło! — szepnął pompatycznie, zapalając stoczek.




XIII.
Czerwony pokój zaklętego dworu.

Zapalony stoczek blade do koła rzucił światło.
Katilina ujrzał się w obszernym, wytwornie ale po