Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Filochowski - Czarci młyn.djvu/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

...Że jąć się trzeba środków najostrzejszych. Truciznę mam otrzymać od pewnego marynarza, Chilijczyka. Sam przyrządzę trutkę, mojem zdaniem, najlepiej w czekoladce, ponieważ Delmar chętnie jada wieczorem cukierki. Plan udać się musi, trudno mi tylko pogodzić się z myślą, że ludowy dyplomata ma stosować metody starej, wyklętej szkoły. Rękojmią powodzenia może być moje doświadczenie i zręczność.
Ramol wygląda świetnie. Jego uroda i ożywienie budzą powszechny podziw.
W tych dniach udzieliłem posłuchania pewnej damie, imieniem Beata. W gabinecie mym nie zachowywała się tak, jak powinna się zachowywać petentka wobec przedstawiciela wielkiego państwa ludowego, na co jej też trzykrotnie zwracałem uwagę. Odpowiedziała mi dość swoiście, mianowicie, że gwiżdże na przedstawicieli i że koniecznie musi otrzymać pasport na podróż do naszej stolicy, by spędzić święta Bożego Narodzenia u jakiegoś wuja czy też brata. W zachowaniu się tej damy było coś dyskretnie podejrzanego, coś, co jednak śmiało mogłoby ujść uwagi człowieka mniej czujnego, niż ja. Gdy