Przejdź do zawartości

Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/350

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 346 —

znowu jeden, ów herszt: „Sztuka gładko pójdzie, weźmiemy go w jamie, jak lisa; w tym domu, gdzie on siedzi, stróż z nami trzyma. Drzwi nocą otworzy, nas wpuści, a jak będzie po robocie wypuści znowu.“ Słyszę ja to, i znowu myślę; tanio was zgodzili, co prawda, to prawda; za głowę pięć czerwonych; ale jak nie ma roboty, i to dobrze.
Fogelwander począł teraz słuchać z wytężoną uwagą; domyślał się, że tu o niego chodziło:
— Mów prędko, Trokim, mów dalej! — naglił watażkę.
Kiedy ci trzej przestali mówić i poszli, ja leżał sobie jeszcze, a potem wstałem i idę do wrót, na świat popatrzeć trochę. Patrzę, a oni przy wrotach sobie stoją, jakby na kogoś czekali. Naraz powiada jeden: „Ot jedzie teraz, pokażę go wam, abyście wiedzieli, czyja głowa ma być dzisiaj w naszym worku.“ Spoglądam i ja, i aż przeżegnałem się trzy razy, oczy przecierając, Czy to wy, czy to nie wy?! Nie, taki to wy! Jechaliście na koniu z dragonami; za wami zaraz ten sam wąsaty wachmistrz, co nad na-