Przejdź do zawartości

Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/305

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 301 —

ziemię, Fogelwander jednak czekać musiał do zupełnej ciemności.
Tych chwil kilka wydało mu się nieskończenie długim przeciągiem czasu.
Z okna kwatery widać było saletrzarnię Arona....
Fogelwander stanął przed małemi szybkami i patrzał w gorączkowem rozdraźnieniu, jak wielkie ponure domostwo, czerwieniejąc się z jednej strony od dogasających blasków zachodu, jakby od krwawej łuny, tonęło ze strony przeciwnej w coraz gęstszych i posępniejszych cieniach wieczoru....
Porwisz siedział poważny i spokojny, ale z pewnym uroczystym nastrojem na poczciwej twarzy, jakby to było przed bitwą, i jakby oczekiwał lada chwili pobudki. Jeden tylko Ogarek nócił wesołe piosnki, zawijając sznury i przygotowując latarki.
Nareszcie zrobiło się zupełnie ciemno. Noc była bezksiężycowa.... Od jej ponurego tła odbijały się niewyraźnie zarysy saletrzarni, majacząc w kształtach jakichś potwornych i fantastycznych....