Przejdź do zawartości

Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/295

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 291 —

Kwacki na gwiazdę koletu Porwisza, ja na twoją łatę, co ją masz na grzbiecie, mości Kwacki! Rozumiecie ordynans?
— Rozumiemy — odparli równocześnie Porwisz i Kwacki.
— A zatem — zawołał gwardyak — dragonia koronna — marsz! Porwisz ruszył z miejsca, a gdy Kwacki wprawnem okiem artylerzysty odmierzył odległość dwudziestu kroków, ruszył także naprzód. W równej odległości za nim szedł Ogarek. Gwardyak był snać w wybornym humorze; przechylił swój kapelusz na bakier i idąc śpiewał sobie arye z opery Genowefy, w której tyle razy figurował jako statysta w Warszawie:

Cieszcie się, chwila szczęśliwa!
Już okropne przeszły chmury;
AriodanŁes pod te mury,
Z całem swem wojskiem przybywa!
Ariodantes, o nieba,
Cóż nam więcej potrzeba?

Podczas gdy to się działo, Fogelwander daremnie obiegł był miasto, i zniechęcony, zrozpaczony niemal, powrócił do nędznej kwatery. Podczas jarmar-