Przejdź do zawartości

Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/267

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 263 —

— Hurra! niech żyje stary Grek! — zawołał wesoło gwardyak — niech żyje piękna Greczynka!
— Niech ginie smok! — zawtórzył Porwisz — ale niech ginie z mojej ręki! Szczere, serdeczne zajęcie, jakie okazywali obaj żołnierze, — dodało otuchy Fogelwandrowi. Wesoło i z dobrą nadzieją wsiedli wszyscy trzej do powozu, spiesząc bez popasu do Brodów, gdzie już ich spotkaliśmy na początku tego rozdziału.
W Brodach zastał Fogelwander krzyk, zgiełk, i ruch nie do opisania. Właśnie rozpoczął się bowiem główny doroczny jarmark. Brody już wówczas były jednem z najhandlowniejszych miast polskich — a jarmarki tutejsze sławne były niemal w całej Europie.
Miasto same w zwyczajnym czasie przedstawiało widok nędzny i opuszczony, bo oprócz obronnego i wspaniałego zamku, który słynny Beauplan zbudował, i kilku kościołów, składało się z samych lichych domostw przeważnie drewnianych.
Nie należało to do szczególnych cech miasta tego, że paliło się prawie co lat