Przejdź do zawartości

Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 232 —

spodzianką przykrą, bo udaremniła zupełnie wszelki, choćby najkrótszy urlop.
— Panie grafie Fogelwander — ozwał się Korytowski patrząc bystro w oczy oficerowi — pora na nas, aby dać dowód królowi jegomości naszego wiernego meztwa i poświęcenia. Załoga nasza szczupła, ale panowie bracia z Baru, da Bóg, nie dostaną nas tak łatwo, jak im się to wydaje.
Tu pułkownik przerwał, spojrzał jeszcze przenikliwiej i przeciąglej w oczy Fogelwandrowi, i odezwał się po chwili tonem dobitnym i pełnym stanowczego nacisku:
— Mówmy otwarcie, jak żołnierz z żołnierzem. Byłeś waćpan złym oficerem, mości hrabio. Miałem nieraz słuszny powód do żalu przeciw tobie. Ale ja stary żołnierz, znam się na ludziach. Stosunki wojskowe w tej naszej biednej Rzeczypospolitej nie są po temu, aby wyrabiały służbistych i zamiłowanych oficerów. Nasz autorament mizerny jest bardzo. Nikt go nie płaci, nikt go nie szanuje; bo szlachta nie chce, a król nie może. Życie w takim garnizonie jak