Przejdź do zawartości

Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 154 —

— Ani mi się tknąć tego, który żyje jeszcze! — zawołał rozkazującym tonem oficer.
Dwaj żołnierze pospuszczali do stóp muszkiety. Fogelwander odebrał latarkę jednemu z żołnierzy i nachylił się ku rannemu, który dawał jeszcze jękiem swem znaki życia. Blask światła padł na twarz dziką, wykrzywioną wyrazem strasznego cierpienia. Z pod bujnych, poplątanych włosów hajdamaka płynął strumień krwi, dzieląc twarz jego czerwonym szlakiem i dodając jej szczególnej, odpychającej grozy....
Fogelwander nachylił się jeszcze więcej i zbliżył latarkę..
Ranny wydał jęk okropny, odsłonił swe małe, głęboko osadzone oczy, które z pod gęstych i krzaczastych brwi zamigotały gorączkowym połyskiem, jak iskry na ciemnem, wypalonem już ognisku, i wydobywając widocznie ostatnich sił swoich, przemówił słabym, ale przejmującym do głębi głosem:
— Darujcie mi, pożałujcie! Nie dobijajcie mnie, jak tamtych!....
Fogelwander z głębokiem wzrusze-