Przejdź do zawartości

Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 141 —

teraz niepokoju o los wydartej...
— Ale nie mogłemże wyratować jej innym sposobem? — wyrzucał sobie znowu — nie mogęż tego uczynić teraz jeszcze?... Nie, to byłoby niepodobieństwem; chętnie byłbym oddał nawet życie, gdybym wiedział, że ocalę tym sposobem nieszczęśliwą... Ale czyż padając z rąk zasadzonych skrytobójczo łotrów, byłbym wrócił jej wolność? Nie. A wiec wrócić może teraz, natychmiast narobić wrzawy, poruszyć piekło i ziemię, udać się do władz i wydrzeć Szachinowi jego ofiarę!
Fogelwander na chwilę gotów był pójść za tą myślą.
— Ale czyż przyda „się to na co? — zapytał sam siebie — przebiegły żyd obliczył wszystko! Pomyślał on z pewnością i o zdradzie możliwej z mojej strony. Przygotowany na wszystkie kroki, ukrył pewnie swą ofiarę, zatarł ślady; wystąpienie moje zamiast przynieść ratunek nieszczęśliwej, może ją zgubić tylko na zawsze!
— Przepadło — rzekł w końcu tonem stanowczej decyzyi Fogelwander —