Przejdź do zawartości

Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Meksyk.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wszyscy ci chłopcy będą służyli braciom swoim i pracowali dla nich aż do skończenia wieków”.
Ojciec Correa zamilkł na chwilę, poczem tak ciągnął.
Otóż wy, ja i wreszcie wszyscy, którzy pracujemy w pocie czoła, aby nie zdechnąć z głodu w naszym psim bycie, jesteśmy potomkami tych nieszczęśliwych, których matka rodzaju ludzkiego zamknęła w oborze.
Żniwiarze przez dłuższy czas stali w milczącej zadumie. Nagle jakiś głos z ciemności zapytał.
— No, a kobiety? co z niemi.
Ojciec Correa obrzucił wzrokiem koło słuchaczy.
— O jakich kobietach mówisz — zapytał. — Co mają kobiety wspólnego z tą całą historją?
— Ależ — odpowiedział ten sam głos z tłumu — Ewa musiała przecież mieć również i córki, bo skądby się tyle kobiet wzięło, na świecie? nieprawdaż ojcze Correa? Otóż ja zapytuję, jaki był los córek Ewy? Czy pokazała je Panu, aby i im cośkolwiek podarował, czy też zamknęła razem z resztą dzieci w oborze?
Szmer niespokojnej ciekawości podniósł się wśród słuchaczy, jak to bywa na wiecach wyborczych, kiedy mowę kandydata przerwie nagle niespodziewana interpelacja... Wszystkie oczy zwróciły się na starca, który skrobał się w głowę, spuściwszy oczy z miną niepewną. Po chwili jednak uśmiechnął się triumfalnie:
— Widać, że pytający jest jeszcze młody i niedoświadczony. Ewa była kobietą i wiedziała doskonale, czego kobietom potrzeba. Nie traciła więc czasu na próżne prośby. Jakkolwiek wszechmocny, Pan Bóg nic nie może dać kobiecie od chwili, gdy na świat przyszła.
Tu przerwał — słuchacze milczeli, oczekując ciekawie dalszych wyjaśnień.
— Bo widzicie, moi drodzy, zanim się kobieta urodzi, Pan Bóg może jej dać piękność, wdzięk, na-