Przejdź do zawartości

Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Meksyk.djvu/5

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

BLASKO IBANEZ.

SAMOCHÓD GENERAŁA.
I.

Pewnego dnia w jednej z małych restauracyi na Broadway w N. Yorku zgromadziło się kilku dziennikarzy, pomiędzy którymi znalazł się również świeża przybyły z Meksyku Maltrana.
— Chcecie wiedzieć, co ja właściwie robię w Nowym Yorku? a no, dobrze! opowiem wam, co mi się przytrafiło. Przyjechałem tutaj szukać szczęścia poprostu dlatego, że do Meksyku powrócić nie mogę. A szkoda wielka — dobrze mi się tam wiodło przez całych lat jedenaście.
— Wiecie, że jestem Hiszpanem i nie mam innych środków do życia jak pióro łatwe i zupełny brak skrupułów. Przygód mojej młodości przypominać nie będę, znacie je zapewne, bo całe tomy o nich pisano; są to zresztą rzeczy powszednie, o których mówić nie warto.
Przed kilkunastu laty wsiadłem na statek, odchodzący do Ameryki hiszpańskiej. Włócząc się z miejsca na miejsce, przewędrowałem ją w całości od Buenos Ayres aż do granicy Texasu. Przypuszczam, iż wrażenia podobne do tych jakie odniosłem wśród tej włóczęgi, musieli odczuwać dawni eksploratorowie nasi, jak kapitan Orellano np., co wyruszywszy z Peruwji puścił się łódką w świat nieznany, aż przepłynąwszy całą długość Amazonki znalazł się na Atlantyku.
— Nie śmiejcie się ze mnie, panowie, wiem dobrze, że moje wędrówki na okręcie, w wagonie czy