Przejdź do zawartości

Strona:Urke-Nachalnik - Gdyby nie kobiety.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

obawiać. Jej spokój przywrócił mu przytomność umysłu.
— Jest mi bardzo ile... Jak nigdy w życiu — wybuchnął i zasłonił sobie twarz rękoma, jakgdyby się wstydził własnej słabości.
— Uspokoi się, Janku — szepnęła kobieta.
Janek spojrzał na nią zdziwiony.
— Musisz się wyrzec Anieli — szeptała. Ona nie chce cię znać. Szkoda zachodu. Stary Lipa raczej cię zamorduje i będzie gnił na stare lata w więzieniu, niżby ci miał oddać córkę za żonę.

Janek milczał. W mózgu jego krzyżowały się rozmaite myśli. Kobieta ciągnęła dalej.
— Jestem poinformowana o twoich wizytach w willi Lipy. Radzę ci się więcej tam nie pokazywać.
— Bedę czynił, co uważam za słuszne — buntował się znów Janek. Nikt na świecie nie będzie w stanie oderwać mnie od niej. Los mnie tu sprowadził. O na musi być moją!
— A co na to powie policja?
— Niech robi, co chce. Mnie już jest wszystko jedno.
— Jak możesz twierdzić, że kochasz Anielę, kiedy zaraz pierwszego dnia po jej wyjeździe z Polski, miałeś już kochankę?
— Kochanek miałem wiele — zawołał Janek, — ale serce moje nie należało do żadnej z nich. Ją jedną tylko kocham.
Janek biegał po pokoju, niby zwierzę zamknięte w klatce. Oczy mu błyszczały, jak u wściekłego kota.
— Czy pani ma tu zamiar jeszcze długo siedzieć? — zapytał zatrzymując się przed nią.
— To zależy od ciebie.
— Skoro tak, mogła się pani wcale nie fatygować — wyrzucił z siebie Janek, wskazując jej palcem drzwi.