Przejdź do zawartości

Strona:Tymoteusz Karpowicz - Odwrócone światło.djvu/404

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
kopia artystyczna

PODRÓŻ BATYSKAFEM
zanosi się na wielkie pożegnanie
podtrzymywani przez heliotrop snu
w odwróconych na zawsze okrętach
możemy schodzić świece już są w oku
mszał głębinowy otwiera w nas jonasz
trzeba pieczęcie postawić na nogach
i dotknąć nimi otwartych ust morza
niezrozumiale jak na tajemnicę

i wtedy dno się mija bez wysiłku boga
jego ręce okazują się nieszczelne bez organów
jego woda jest tak żywa że ucieka
z martwej powierzchni jak z łaciny
i dzwon kość wypluwa i obraca wieżę
w stronę gardła psa bez koloru
jak przyjemnie i jak bez znaczenia
zapada się w to odwrócone zmartwychwstanie
gdzie jest ten rekin wiedzy ostatecznej
który przybija swoje mądre oko
do naszego zdziwienia to ty
i to co było śmiercią staje się jasnym krzykiem urodzin
pulsuje w nas pępowina po jej jednej stronie
bóg ledwo oddycha a po drugiej my
pośrodku ocean nazywany życiem czy ją przetnie