Przejdź do zawartości

Strona:Thomas Carlyle - Bohaterowie.pdf/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

swego znajdzie!“ czyli: jeśli tylko jest ten, co bawi, znajdzie się i bawiący się niechybnie! Taki człowiek, z dumnym swym i milczącym sposobem bycia, ze swemi sarkazmami i cierpieniami, niestworzony był do powodzeń u dworu. Stopniowo zrozumiał on tę prawdę, że nie było dla niego na tej ziemi ani miejsca spoczynku, ani nadziei na jakieś dobrodziejstwo. Świat ziemski skazał go na tułaczkę, wieczną tułaczkę; nie istniało wówczas ani jedno serce żyjące, któreby go kochało: na tym padole nie uśmiechała się żadna pociecha dla bolesnych jego nędz.
Ztąd tem głębiej, oczywista, wrażał się w jego duszę świat wieczny, ta straszliwa rzeczywistość, na której powierzchni ów świat czasowy ze swemi Florencyami i wygnaniami unosi się ostatecznie niby cień jakiś pozorny. Florencyi nie miał już nigdy ujrzeć, ale musiał niechybnie ujrzeć piekło, i czyściec i niebo! Czemże Florencya, i Can delia Scala, i świat ten i życie razem wzięte? Wieczność! — w niej istotnie, a nie gdzieindziej, ty — i wszystko wraz z tobą — masz swoje przeznaczenie! Wielka dusza Dantego, bez ogniska własnego na tej ziemi, założyła ognisko swoje w pełnym gnozy tamtym świecie. Myśli jego krążyły, naturalnie, dokoła tego, jako dokoła jedynie ważnej dla niego rzeczy. Wcielona czy niewcielona — jest to jedyna dla wszystkich ważna rzecz, dla Dantego zaś w owym wieku była ona wcielona w niewzruszoną pewność formy naukowej; on nie więcej powątpiewał o bagnisku Malebolge, rozpościerającem się gdzieś tam ze swemi pasami mrocznemi, ze swemi alti guai, — i o tem, że sam miał je ujrzeć osobiście, — niż mybyśmy wątpili, jadąc do Konstantynopola, że go zo-