Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/366

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie uważam pana za łajdaka.
— Więc jakże mam pojmować ten układ, który mi pan proponuje?... Przecie, przełożywszy to na język zwykły, oznacza on: sprzedaj mi swoją żonę.
Tyniecki potrząsnął głową:
— Bardzo się pan myli.
— Nie mylę się — podniecał się Gogo — proponuje mi pan za oddanie panu Kate wprawdzie bardzo wysoką cenę, ale przez to nie zmienił się fakt, że chce pan moją żonę po prostu kupić. Nie, panie hrabio. To pan się pomylił i to pomylił się grubo. Nie należę do ludzi, zawierających podobne transakcje. Nie należę...
— Przepraszam pana — przerwał Tyniecki. — Źle pan zrozumiał mój projekt. Ja bynajmniej nie chcę, by pan mi sprzedał panią Kate. Już pomijając mój honor, czy pański, ja ją za wysoko cenię i za bardzo kocham, bym zamierzał znieważać ją przez czynienie jej obiektem handlu. Nie, proszę pana. Ja jej nie nabywam. Pan sam przed chwilą pokazał mi kartkę, pisaną jej ręką, która świadczy, że nie mogę mieć żadnej pewności.
— Nie rozumiem pana. W takim razie nie rozumiem o co panu chodzi — powiedział Gogo.
— Chodzi mi wyłącznie o jedno: o uwolnienie jej od pana. I za to płacę panu tę wysoką cenę. To jest okup. Ma pan pewne prawa formalne. Za zrzeczenie się tych praw płacę. Nie jest to bynajmniej równoznaczne z odstąpieniem tych praw mnie. Czyż to nie jasne.
— Najzupełniej.
— Zapewniam pana, że nie mam najmniejszej pewności, czy pani Kate zgodzi się kiedyś zostać moją żoną. Może był moment, gdy żywiłem w tym kierunku duże nadzieje. Obecnie jednak zostało mi tyle szans, że nasz układ w żadnym wypadku nie przynosi mi bezpośrednich korzyści.
— W takim razie tym mniej rozumiem motywy pańskiej propozycji — powiedział Gogo. — Wyrzeka się pan olbrzymiego majątku, decyduje się pan na wegetację, nie otrzymując w zamian dosłownie nic.
Tyniecki potrząsnął głową: