Przejdź do zawartości

Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/361

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wolę jednak sprawę postawić otwarcie. Kocham ją i pragnę jej szczęścia. Kocham od dawna, odkąd pierwszy raz zobaczyłem ją w Prudach. Przypomina pan sobie zapewne dzień konferencji z mecenasem Himlerem, gdy kategorycznie odmówiłem udzielenia panu bodaj najmniejszej renty?
— Pamiętam.
— Pamięta pan również, że nazajutrz dla wszystkich nieoczekiwanie zmieniłem swoje stanowisko i zgodziłem się na wypłacanie panu tej renty?
Gogo uśmiechnął się blado:
— A teraz pan ponownie zmienił zdanie?
— Bynajmniej. Czy wie pan jednak dlaczego zmieniłem je wówczas?
— Nie wiem.
— Oto dlatego, że dowiedziałem się o postanowieniu panny Kate zostania pańską żoną. Nie wierzyłem wprawdzie w to, że może być z panem szczęśliwa, chciałem jednak zapewnić jej dobrobyt i odsunąć od niej troski materialne. Mówię o tym dlatego, by dać panu świadectwo, że nie od dziś datuje się moja dbałość o jej los.
Gogo ściągnął brwi:
— Jestem panu za to wdzięczny, ale moja żona na pewno nigdy pana o to nie prosiła.
— Oczywiście, że nie — przyznał Tyniecki. — Tym nie mniej wolno mi widzieć to, że w ostatnich czasach przeżywa nader ciężkie chwile. Mówiąc krótko, jest nieszczęśliwa. Nieszczęśliwa w pożyciu z panem i z winy pana.
Gogo nerwowo odsunął swoją szklankę:
— Czy po to chciał mnie pan widzieć, by mi zakomunikować ten swój pogląd?
— Nie, proszę pana. Po to, by pomówić z panem o przyszłości pani Kate.
— Niestety, wybaczy pan, ale nie widzę podstawy, na jakiej miałbym mówić z panem. Przeciwnie. Mam dowód, że żona moja wyraźnie sobie tego nie życzy. Jeżeli miał pan jakiekolwiek złudzenia w tym względzie, sądzę, że te kilka słów napisanych jej ręką, rozwieją je do reszty.