Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom II.pdf/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Dziwne, że tak mało o sobie wiemy. Prawie nic, a przecie... znamy się doskonale. Prawda?
— Widocznie, znać kogoś można bez większej sumy wiadomości o nim.
— Nie, mnie nie chodzi o kronikę życia, lecz o szczegóły usposobienia, poglądów, nawyków. Otóż, patrząc na ciebie, czy myśląc o tobie, mam cię całego w pełnym obrazie i jeżeli zastanawiam się nad jakąś cząstką, wiem, że musi być taka, że nie może być inna...
— Dedukcja?
— Niezupełnie. Może raczej intuicja.
— I cóż ci ona mówi?
— Jak dotychczas, nie żałuje ci komplimentów.
Zaśmiali się oboje.
Alicja miała wrócić do domu o dziesiątej, lecz tak się złożyło, że nie zwrócili uwagi na zegarek. Zbliżała się już północ, gdy odwiózł ją samochodem i pojechał do „Argentyny“.
— W gabinecie u pana dyrektora czeka jedna pani! — zameldował mu portier.
— Jaka pani?
— Wygląda na Żydówkę, ale w ogóle — pierwsza klasa!
— To Luba! — pomyślał.
Nie omylił się. Rzeczywiście, siedziała przy biurku i bezczynnie przyglądała się plecom pochylonej nad maszyną Teci.
— No, nareszcie — zerwała się na jego widok. — Myślałam, że już nie doczekam się kapitana.
— Co się stało?
— Nic się nie stało. Ładnie mnie pan przyjmuje. Jak ja przychodzę, to trzeba się cieszyć i skakać z radości.
— Już skoczę — zaśmiał się — co, Luba, chce ci się „szaleć“?
— Tak. Anektuję kapitana na cały wieczór. Muszę się wytańczyć i upić.