Przejdź do zawartości

Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom II.pdf/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zastukała drugi raz, teraz mocniej i dłużej, przecie to każda chwila jest droga, a oni nie otwierają...
Za drzwiami rozległo się człapanie i usłyszała skrzeczący głos, ten sam, co przez telefon:
— A kto tam?
— To ja, co do mnie pani dzwoniła, proszę otworzyć.
Drzwi odchyliły się i ujrzała w nich chudą, siwiejącą kobietę w zatłuszczonym, popielatym szlafroku.
— Proszę.
— Gdzie on jest? — chwyciła ją za rękę Julka — czy był doktór?...
Zamknęła drzwi i przekręciła klucz w zamku, poczem schowała go w kieszeni szlafroka.
— Gdzie on jest? — niepokoiła się Julka.
— O jej, zaraz, czego się panienka tak śpieszy, pociąg nie odchodzi. Proszę tu zaczekać.
Znikła w głębi sąsiedniego ciemnego pokoju.
Julka rozejrzała się: znajdowała się w dość obszernej kuchni. Płyta zastawiona była okopconymi garnkami, stół nakryty starą zieloną ceratą, kilka taboretów z niemalowanego drzewa i żelazne, koszlawe łóżko w kącie, oto wszystko, na czem zatrzymywało się oko w tej dawno nie mytej i dawno nie bielonej izbie, przepełnionej gęstem, ciężkiem powietrzem, w którem mieszał się odór stęchlizny z wonią fermentujących resztek strawy i z ostrym zapachem karbolu.
Okno o prawie nieprzezroczystych szybach wychodziło na ślepy mur sąsiedniej kamienicy. Na parapecie stało kilkadziesiąt butelek po wódce i leżały brudne, pokrwawione szmaty.
W sąsiednim ciemnym pokoju, oddzielonym płachtą z jaskrawego zielonego perkalu, panowała zupełna cisza. Mieszkanie jednak musiało mieć jeszcze dalszą izbę i stamtąd dochodził przytłumiony od-