Przejdź do zawartości

Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom I.pdf/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Tymczasem kilku szpilkami przypięła kołnierz do futra.
— Koniecznie musi pan wezwać lekarza — powiedziała, gdy wyszedł do przedpokoju.
— Dobrze. Ale ja panią też o coś poproszę. Niech pani zostawi mnie zawiadomienie policji. Wolałbym, by nazwisko pani nie było w to wmieszane
— Ależ dlaczego?...
— Ze względu na pani stanowisko i na porę, o której nas napadnięto.
— Jak pan chce.
— Więc dobrze? Dziękuję pani i dowidzenia do jutra.
— Nie.
— Gdybym temu „nie“ miał uwierzyć, nie wyszedłbym stąd wogóle.
— Uwierzy pan wtedy, gdy już pan wyjdzie.
Potrząsnął głową, syknął z bólu, roześmiał się, pocałował ją w rękę i wyszedł.
Alicja oparła się ramieniem o drzwi i zacisnęła palce. Słyszała jego kroki na schodach. Czemuż nie wraca?! Boże, czemu nie wraca?!
Omal nie sięgnęła ręką do zatrzasku, by wybiedz za nim, by krzyknąć...
Pohamowała się. Przypomniała sobie nagle pewną głupią scenę z filmu, gdzie naiwna dziewczyna stoi przy drzwiach, wsłuchując się w kroki odchodzącego.
To wystarczyło do oprzytomnienia.
Założyła łańcuch i zgasiła światło. Nie położy się spać, już późno.
Wzięła kąpiel, ubrała się w suknię biurową i zabrała się do przeglądania aktów sprawy Szermana o przemyt tytoniu.
Tak zastała ją Józefowa, która przyszła ze śniadaniem.
— Czy panna Julka już obudzona? — zapytała Alicja.