Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Odprowadził ją oczyma, lecz gdy przy drzwiach obejrzała się, czemprędzej spuścił wzrok.
Teczka była związana wypłowiałą różową wstążeczką, bardzo postrzępioną w tem miejscu, gdzie zawiązywała się na kokardkę. Widocznie często zaglądano do wnętrza.
Zawahał się przez chwilę, lecz ciekawość przemogła.
Teczka zawierała kilkanaście wypłowiałych zdjęć. Brał jedno po drugiem.
Oto tak dobrze znany ogród, pełen kwiatów. Przy klombie pan Karp z siwą, rozwianą brodą. Oto… Ewunia w skromnym pensjonarskim mundurku. Słodka, kochana Ewunia z uśmiechem w oczach. Oto pani Zofja Karpiowa z tym nieznośnym wyżłem, co zawsze szczekał po nocach; oto mała Emma, koleżanka Ewuni…
Wtem drgnął: Duża gabinetowa fotografja. Tak, to ta sama, którą dał Ewie… On, w mundurze studenta…
Załapotało serce…
Na odwrocie musi być dedykacja… Wiersz. Napewno wiersz. Pisał go całą noc. Tak… tak… To była ich pierwsza noc… Gdy wyszła, rozjaśnił lampę i siadł przy biurku… Miał oczy pełne jej chłopięcej postaci, a piersi pełne szczęścia… kiedy pisał ten wiersz, naiwny, studencki wiersz…
Pomału odwrócił fotografję…
Wyblakł atrament i zżółkł… miejscami niemal się zatarł…
Zaczął czytać. Pochłaniał strofkę po strofce, a w skroniach naprężyły się żyłki.

„Jeśli chcesz, bym Cię kochał
Musisz być codzień inna,
Lecz zawsze bądź uśmiechnięta
I zawsze trochę dziecinna.

Jeżeli chcesz, bym Cię kochał,
Musisz mnie mocno całować
I jasnowłosą główkę
Na mojej piersi chować