Przejdź do zawartości

Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Młyn rusza i znów powtarza się żydowska kłótnia. Niby to zniecierpliwiony Joseńko przybiera minę surową, wyrzuca za drzwi hałaśliwych kłótników. Wyrzuceni kupcy kłócą się dalej zawzięcie.
Bawią się dalej. Zjawia się Ormianin, gruby kupczysko z wypchanym brzuchem, z przylepionym ogromnym nosem. Jedzie wierzchem na koniu bujnym, rozhukanym. Koniem jest Siopeniuk. Wciąż staje dęba i wierzga. Jednym skokiem rzuca się ku watrze, usiłuje zrzucić jeźdźca do ogniska. Lecz nagle następuje chwila groźna: jakby spod ziemi wyrośli, zjawiają się zamaskowani i uzbrojeni leśni chłopcy, opryszki. Otaczają rojem kupca. Watażko woła dziarsko groźnie a przecież niby po rycersku: „Panie kupczyku sołodenkij[1], pieniądze albo życie!“ Przerażony Ormianin usiłuje schronić się dokładnie pod brzuch konia. Tylko przekrzywiony nos wygląda stamtąd. Zaczyna się targ z opryszkami, grzeczny Ormianin umiejętnie uspokaja napastników, wieszczy koń podszeptuje Ormianinowi odpowiedź. Kupiec, zduszony przez złośliwego konia, sapie ciężko i cedzi przez nos jak to Ormianie: „Panie watażku, oj! Wyście sławny a honorowy — oj, jak sam Dobosz! Gdybym był wiedział, przygotowałbym niejedną strzelbę pańską, ba i może jaki czerwony dukat bym wam sprezentował! No a tam i pasy węgierskie malowane i pierścionki i pacioreczki dla dziewczątek. Dla was wszystko — oj. Tymczasem biedny jestem, nic nie mam prócz brzucha i nosa. Ale to wam obiecuję najświęciej, że wam kiedyś dużo obiecam.“ Opryszki spoglądają na wodza, watażko połknął wędkę, sadzi się wielkodusznie, po huculsku: „No, skoroście taki fajny panek —“ Koń kłapiąc pyskiem pokrzywia się watażkowi. Znów radzą się szeptem. Niespodzianie koń roztrąca wszystkich, kupiec wsiada w biegu na konia, uciekając galopem. Poniewczasie opamiętali się opryszki, strzelają gęsto, dym pokrywa scenę koliby.
Siopeniuk uzyskał sobie uznanie całej koliby. Każdemu słowu, każdej minie Siopeniuka towarzyszy wicher śmiechu. „Obyś doczekał, bratczyku Petryciu!“ Italiany naśladują ruchy i miny Petrycia, klepią go po plecach z uznaniem. Wszyscy traktują go na wyścigi.
— No i cyrk się zrobił u nas na Ruskim — powiada basem stary Skuluk — pocieszny jesteś, synku.



  1. Panie kupczyku słodki.