Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/478

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Późną jesienią, nawet gdy na stokach i gruniach jeszcze pogoda bujna, tęczowa, na Krasnojyli, nad Czeremoszem, nad Riczką i nad potokami nieraz od wczesnego ranka rodzące się mgły, wiją się, ścielą wzdłuż wód, tłoczą się, łączą i zwierają. Zatapiają naprzód drogi i ścieżki nadbrzeżne. Jeszcze przez grubiejącą powłokę przesiewa się wciąż ku dolinie światło błękitne, jeszcze poprzez rozsnuwające się zasłony i podwoje mgieł, poprzez powietrzne, jasne ulice między ścianami mgieł ukazują się wyniosłe stoki lesiste. Smereczyny, bukowinki, leszczyny, jawory, czubami pysznymi, wieńcami i bukietami rozkwieconymi jaskrawią się w słońcu. Widać, jak gdzieś wysoko na pastwiskach mrowią się w świetle przejrzystym stada krów i owiec; jak daleko na płajach kropeczkami czerwonymi, białymi i ciemnymi pełzają ludzkie postacie, malutkie, ledwo dostrzegalne. Czają się, skradają mgły, nabierają mocy. Wyciągają potężne, miękkie łapy. Nagle postąpi mgła krokiem wielikańskim. Rozpędzi się ku górze. W locie rozpostrze skrzydła. Rozmachnie się skrzydłem strzępiastym. Połknie nie tylko te nikłe maleństwa, przykryje i zatopi jaskrawe połacie leśne. Ogarnia wierchy. Ku wygrzanym, suchym, jasnym dziedzinom niesie wilgoć, chłód i mrok. Całkiem wysoko jeszcze hardo się pysznią na błękicie czubate sztandary bukowe. W końcu mgła zniesie wszystko. We mgłach ukryte wody głucho bełkocą, szumią nie wiadomo skąd. Gdy ktoś obcy przyjdzie w dolinę, nie może uwierzyć, że jest tu coś prócz chmur.
Sędziwa niania-mgła otacza człowieka na sen pieluchami. Pozostawia go z samym sobą. Bezpiecznie mu, cicho. Nie budźcie go — szepce mgła. — Nie budźcie mnie — jakby przez sen jęczy dusza sama, zmęczona, niechętna światu. Tęsknota senna wiedzie ją ku sprawom tajemniczym, ku takim, co bardziej rzeczywiste stają się od tego widzialnego-niewidzialnego świata.
Idący na sobotę dziadową ku cmentarzowi cerkiewnemu ludzie, wynurzali się z mgieł, dźwigając besahy pełne jadła. Nie widać było skąd się każdy wynurzył, nie wiadomo było, skąd przychodził. Jakby nie z Krasnojyli i nie z Jasienowa szedł, lecz z państwa mgieł. I znów o kilka kroków jeden drugiemu znikał z oczu, zanurzał się we mgle. Z mgły dochodziły głosy. Rozmowy tych, co siedzieli na grobach, posilając się i wspominając zmarłych. W każdym kole nad grobem swoich tylko uczestników świętowania widziano. A z sąsiedniego grobu już tylko cienie we mgle. Zewsząd modlitwy za umarłych cicho