Przejdź do zawartości

Strona:Stanisław Przybyszewski - Z gleby kujawskiej.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nemi czarami, a dusza z raju wygnana rzuca się bez woli i bez pamięci w ramiona Lucyfera, tuli się do niego, spragniona rozkoszy, całą mocą tęsknoty garnie się do niego, i pieści go gorącym czarem słów, wezbraną falą pragnienia.
Pieść! pieść! tak! całuj!... Niech po moich biodrach spływa twa ręka... Niech na mojej piersi spoczywa róża twoich ust, od ogni nienasyconej miłości czerwona, niewyczerpanej słodyczy wilgotną rosą zroszona, rozchylona róża... luby, najdroższy, słodki Lucyferze!
I on silny, dumny i potężny, on, co Boga do walki wyzwał, on, co spokojnie patrzał na mękę, którą Bóg ludzkość chciał odkupić, a przecież mógłby ją zbawić, on pewny swego zwycięztwa i panowania swego tuli ją w swym uścisku, wpił się mocą całej swej groźnej ponurej duszy w jej oczy i pyta:

Duszo, czy wierzysz we mnie,
A z serca, z krwi jej wytrysł płomieniem namiętny krzyk:
Wierzę!