Przejdź do zawartości

Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie muszą zostać na zawsze obcymi dla nas ci, którzy w ten sposób pohańbili pracę?
— Ja z tego nie żyję!
— Żyjesz pan napewno także z tego. Wszakże otoczony pan jesteś względnemi wygodami, masz co jeść, możesz spokojnie studjować przez całe lata, bez troski o chleb powszedni...
Nagle przypomniał sobie Marek dla obrony to, o czem nie myślał dotąd.
— Nie czerpię tego z pracy waszej! — zawołał. — Pracuje matka moja.
Zainteresowało to Pitana, kazał sobie opowiedzieć życie dzielnej kobiety, a Marek kreśląc je odnajdywał matkę, a duma mieszała się z zakłopotaniem, które objaśniło jedno spokojne zdanie Pitana:
— A więc, drogi przyjacielu, ją wyzyskujesz.
Marek nie lubił, by mu przypominano jego obowiązki.
— To moja sprawa, Pitanie! Was to nie obchodzi.
Pitan nie obstawał przy swojem, uśmiechnął się tylko.
Robotnicy zaczęli wychodzić. Pitan podszedł ku nim. Znał kilku, zamienił słów kilka i rozdawał świstki swoje. Ale im było spieszno do domu i jadła. Dotykali zaledwo druki, mówiąc:
— Dobrze... Dobrze... wiem, wiem!...
Inni z rękami w kieszeniach nie brali wcale. Kilku przystanęło by porozmawiać. Marek stał z boku i czuł doskonale:
— Jestem obcy.
Gdy Pitan wrócił i uszli kilkanaście kroków razem, powiedział Marek:
— Nie wy, Pitanie, uświadomiliście mnie. Spostrzegłem to doskonale. Kazimierz i inni nie uważają mnie nigdy za towarzysza. Niekiedy schlebiają mi, inni zaś mnie upokarzają. Niby to są ze mnie dumni, a są przeciw mnie.

79