Przejdź do zawartości

Strona:Robert Louis Stevenson - Djament radży.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

podniosły sie, widać pod naciśnięciem sprężyny z wewnątrz, i odsłoniły drugie stalowe żaluzje, takie, jakie widzimy na wystawach sklepowych. Te zostały zwinięte w ten sam sposób, i pokoje wietrzyły się przez godzinę. Po upływie godziny p. Vandeleur własnoręcznie zamknął obie pary żaluzyj.
Kiedy Francis trwał w zdumieniu wobec tych ostrożności, drzwi się otwarły, i młoda dziewczyna wyszła do ogrodu. Upłynęło zaledwie parę minut, zanim znów ukryła się w domu, ale Francis’owi wystarczyła ta chwila, aby się przekonać o jej nadzwyczajnych powabach. Wzbudziło to nietylko jego ciekawość, lecz i wprawiło go w stan wielkiego podniecenia. Od tej chwili przestały go trapić niepokojące zachowanie i więcej niż dwuznaczny tryb życia jego ojca; od tej chwili z żarliwością przylgnął do swojej nowej rodziny. I czy młoda pani miała mu być siostrą, czy żoną — w każdym razie była ona aniołem w przebraniu. Ogarnęła go nagle zgroza na myśl, że mógł się omylić i, że, śledząc p. Vandeleur, poszedł może nie za osobą właściwą.
Portjer, do którego się zwrócił, nie udzielił mu prawie żadnych wyjaśnień. A tymczasem w życiu tych ludzi nie wszystko było w porządku, na dnie tkwiła jakaś tajemnica. Lokator-sąsiad był Anglikiem niezmiernie bogatym i bardzo ekscentrycznym w gustach i zwyczajach. Posiadał wielkie zbiory w swym domu i dla ochrony, zaopatrzył mieszkanie w żaluzje stalowe, w system zamków i kobylice wzdłuż muru ogrodowego. Żył w samotności, widując tylko dziwnych ludzi, z którymi widocznie łączyły go jakieś stosunki. W domu nie było nikogo, oprócz panienki i starej służącej.
— Czy panienka jest jego córką? — zapytał Francis.