Przejdź do zawartości

Strona:Robert Louis Stevenson - Człowiek o dwu twarzach.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wtem z przeciwnej strony nadszedł człowiek niskiego wzrostu, na którego z początku wcale nie zważała, Kiedy tuż pod oknem dziewczyny zbliżył się do owego starszego pana, ten ukłonił mu się i przemówił do niego w sposób uderzająco uprzejmy. Treść jego zapytania była najwidoczniej bez wielkiego znaczenia, z gestów można było wnioskować, że dotyczyła kierunku ulicy. Księżyc padał właśnie na twarz starca, a dziewczyna patrzyła na nią z prawdziwą rozkoszą, gdyż biła z niej niesfałszowana staroświecka dobroduszność, a przy tem jednak także i pewna wyniosłość, świadcząca o uzasadnionem zadowoleniu z siebie samego. Teraz dopiero mimowoli padło jej oko także na drugiego pana i ku wielkiemu zdziwieniu swemu poznała w nim niejakiego pana Hyde, który był kiedyś u jej państwa z wizytą i od pierwszej chwili dziwnie niesympatyczne na niej zrobił wrażenie. Trzymał w ręce grubą, ciężką laskę, którą wywijał, nie odpowiadał jednak staremu panu ani słowa i zdawał się tylko z źle ukrywaną niecierpliwością słuchać. A potem zupełnie niespodzianie wpadł w istny szał, tupał nogą i zachowywał się wedle opisu dziewczyny, jak obłąkany. Stary pan cofnął się z mocno zdziwioną i nieco obrażoną miną o krok wtył. Zobaczywszy to, Hyde zdawał się w szale swym już nie znać granic. Uderzył starego z taką siłą, że ten upadł na ziemię. W nastę-