Przejdź do zawartości

Strona:Robert Louis Stevenson - Człowiek o dwu twarzach.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z mej strony ostrożności i szczęśliwemu zbiegowi okoliczności. O ileby mnie boleści transformacyjne napaść miały podczas pisania, Hyde z pewnością podrze tę relację moją na strzępy. Jeśli mi się zaś uda rękopis na czas schować, to Hyde, który w skrajnym swym egoizmie troszczy się tylko o to, co najbliższej dotyczy chwili, nie zwróci nań wcale uwagi. Jeszcze tylko o nim chciałem powiedzieć, że klątwa na nas obu ciążąca, zmieniła także Hydego w wysokim stopniu. Wiem o tem dobrze... A teraz, za pół godziny może, włożę już na zawsze tę znienawidzoną powłokę... Będę znowu siedział na mym fotelu i z płaczem i zgrozą wyczekiwał tej strasznej chwili... A potem zacznie się na nowo ta okropna wędrówka po moim gabinecie, tej mojej ostatniej na tym świecie przystani i z wytężonemi zmysłami będę nadsłuchiwał, czy nie zbliża się najgroźniejszy moment mego życia... Czy Hyde umrze na rusztowaniu? Czy może jednak znajdzie tyle odwagi, by w ostatniej chwil sam się oswobodzić? Bóg jeden to wie. Mnie zaś to już nic nie obchodzi. Moja godzina śmierci teraz się zbliża, co po niej się stanie, to obchodzi tego drugiego, nie mnie. Tak więc, w tej chwili, gdy odkładam pióro i zabieram się do opieczętowania mego rękopisu, kładę zarazem kres życiu Henryego Jekylla...

KONIEC.