Przejdź do zawartości

Strona:Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy T.1.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
KAPITULUM VIII
O WIELKIEJ WIKTORII, JAKĄ ODNIÓSŁ WALECZNY DON KICHOT, W STRASZLIWEJ I NIESŁYCHANEJ PRZYGODZIE Z WIATRAKAMI I O INNYCH ZDARZENIACH, GODNYCH PAMIĘCI

Takiemi gawędami się bawiąc, spostrzegli nagle na polu trzydzieści czy czterdzieści wiatraków[1]. Don Kichot, zoczywszy je, rzekł do swego giermka:
— Fortuna nam płuży bardziej, niżbyśmy tego chcieć mogli. Oto, przyjacielu Sanczo, ukazuje się nam srogi hufiec olbrzymów, z którymi myślę bitwę wszcząć i zgładzić ich wszystkich z tego świata. Piękny łup stanie się początkiem naszego bogactwa. Jest to sprawa słuszna, a i Panu Bogu miłe będzie, jeśli to podłe plemię zniknie z powierzchni ziemi.
— Gdzie są olbrzymy? — zapytał Sanczo.
— Widzisz ich przecie przed sobą — odparł jego pan. — Niektórzy mają tak okrutne ramiona, że im nawet na dwie mile sięgają!
— Zważcie, Wielmożny Panie — że nie są to olbrzymy, lecz wiatraki. Skrzydła, które, poruszane wiatrem, obracają młyński kamień, wzięliście za ramiona.

— Owóż i widać zaraz, że rycerskich przygodach żadnej niemasz eksperjencji. Są to olbrzymy, a jeśli strach cię obleciał, tedy zostań tutaj i klep

  1. W epoce, w której żył Don Kichot, wiatraki były nowością, poczytywaną za rzecz cudowną. Richard Fort w swem „Handbook for travallers in Spain“, mówi, że w Manczy zaczęto je stawiać w 1575 roku. Jerónimo Cordano w książce „De rerum varietate“ wyznaje szczerze: „Nie chcę taić, że jest to rzecz tak cudowna, iż gdybym jej na własne oczy nie ujrzał, nigdybym w nią nie wierzył“.
    Cóż dziwnego zatem, że Alonso Quijano wziął wiatraki za olbrzymy. Don Miguel de Unamuno, żarliwy wyznawca donkichotyzmu narodowego, jeden z najświetniejszych komentatorów Cervantesa, w książce swojej „La Vida de Don Quijote y Sanczo“, mówi, że „młyny to to samo, co dzisiaj lokomotywy, maszyny, dynamo. Tylko strach sprawia, że widzimy młyny i lokomotywy, miast olbrzymów, siejących zło. Młyny te mielą ziarno, a ludzie dzięki swej ślepocie jedzą z tej mąki chleb. Tylko strach, sanczopansowska trwoga, każe nam padać na kolana przed tymi olbrzymami chemji i mechaniki, błagając ich o miłosierdzie. Rodzaj ludzki odda wreszcie swego, pełnego nudy, ducha na progu kolosalnej fabryki, produkującej eliksir długiego życia. Tymczasem Don Kichot będzie żył dalej, ponieważ szukał zbawienia w sobie samym i ośmielił rzucić się na wiatraki.