Przejdź do zawartości

Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI.djvu/606

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
ODA VI.
Do Decyusza.


An nos sola parit, Deci,
Tellus?


O Decyuszu! czyż sama ziemia
Nas wyrodziła swem tchnieniem?
Czyż my wyrodki wyprzem się Nieba,
Co nas odziało promieniem?
Czyż nam się godzi drętwieć leniwie,
Gdyśmy zrodzeni do cześci?
Jeżeli wierzyć dawnym pół-bogom,
Głoszonym w greckiej powieści,
Że ze krwie Bożej wiedli swe plemię. —
Czemuż ich przykład tak niemy?
Dlaczegóż sami, przebóg! tak długo
W gnuśnem próżniactwie żyjemy?
I ród nasz święty, ród nasz niebieski
Nikczemnim w sobie tak marnie?
Wiosna ucieka, starość nie zwłóczy,
Już nas zgnilizna ogarnie.
O! chwała temu, kto pierwszy przerwie
Haniebną drzemkę w złej doli!
Kto ziemię tracką, miasta Kolchidy
Z rąk bisurmańskich wyzwoli!
Kto ich odpędzi — błogo mu, błogo!
Niech będzie pewien swej części;
Sława dostojna to zacne imię
Późnym potomkom obwieści.
My niedołężni jeno się waśnim,
Bo czarna zawiść nas pali;
Co dawniej zwano dzielnością, cnotą,
Myśmy to szczęściem nazwali.
Co trzeba nabyć myślą i pracą,
Myśmy puścili na losy;
Bo gmin rozumie, że trafem tylko
Można się dostać w Niebiosy.