Przejdź do zawartości

Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/324

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Och! dusza za oklaski szczęścia nie nabędzie...
Precz, niedołężnej myśli dziecinne narzędzie!

(Rzuca pióro z gniewem).

(Po chwili uspokojenia mówi zwolna i z uśmiechem):

Ot gdyby tu naprzykład, jak w starej balladzie:
Przychodzi do mnie szatan i wór złota kładzie,
A za kilka lat życia i talarów tysiąc
Cyrograf na mą duszę kazałby poprzysiądz...

(Zrywa się z rozpaczą).

Dziśbym przysiągł... och! przysiągł, nie zwlekając dłużej.

CZCIONKA (wchodząc).

Dzień dobry, drogi wieszczu! Jak zdrowieczko służy?



HENRYK, P. CZCIONKA.



HENRYK.

Przybywasz w samą porę.

CZCIONKA.

To mi bardzo miło.

HENRYK.

Pomnisz, co się niedawno w ogrodzie mówiło?
O moim pamiętniku?

CZCIONKA (do siebie).

Właśnie szedłem po to:
Lecz musi być poeta ściśniony biedotą,
Gdy pierwszy rzecz zagaja, co się tyle drożył.
Trzymajmy się odpornie.

HENRYK.

Jużem się ułożył...
Jużem się zdecydował.

CZCIONKA.

Co?

HENRYK.

O pamiętniku.