Przejdź do zawartości

Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/589

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Że chleb, na któryrn rozwinął swe siły,
Trochę nauki, co ma ku ozdobie,
I zdrowie ojca, co stał u mogiły,
To wszystko winien królowi i tobie —
Tobie, mój Ojcze!... Ach ! czyżem ja po to
Uczył go imię błogosławić Skargi,
By mój potomek, okryty sromotą,
W imię magnata miał z królem zatargi!
Ty kochasz króla — a my, szlachta stara,
My się przewrotną nie skazim przemianą.
Ojcze mój, ojcze! twój król, twoja wiara
Na wieki wieków naszemi zostaną!
Skarga rozrzewnion prawicę mu poda
I z dobrotliwym uśmiechem zawoła:
Kusisz mię, starcze! O, zgoda już, zgoda!
Poczciwi ludzie, jedźmy do kościoła!

XIX.

Jak słowo mówić, gotowa kolaska;
Cug się cisawych rumaków wyściga;
Krakowskie czasy przypomniał Szeliga,
Siedzi na koźle i z biczyska trzaska.
Starego Skargę, ze czcią jak należy,
Młody Szeliga wsadza do kolaski:
Raz pierwszy błyska w rycerskiej odzieży,
Ma zbroję, pancerz, przyłbicę, przepaski;
Tylko rycerzem zwać się nie ma prawa,
Bo mu przy boku miecza nie dostawa.
Wsiadł na rumnka, co parskał na stronie,
Ze strzałką na łbie, z jedną białą nogą;
Starzec zacmoknął, zaświsnął na konie,
I wóz wyruszył wywijaną drogą;
A za kolaską, gdzie siedzieli starce,
Leciał młodzieniec, wyprawiając harce.
Stary woźnica, jak za dawnej chwili,
Coś sobie dumał, popuściwszy wodze.
Stuknął trzy razy o kamień na drodze,
I pod kościelną dzwonnicę przybyli.