Przejdź do zawartości

Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ma siwe kudły na brwiach i na brodzie,
Oczyma strzela aż duszę przebodzie;
Iskrzą brylanty u jego kaftana,
Na piersiach zbroja srebrem żwirowana.
On jęczy jękiem żywego człowieka,
A przecie grobem czuć odeń z daleka;
Postać nieznana, krój szaty nieświeży,
Rdza na pancerzu, a pleśń na odzieży.
Brzęcząc w ogniwa rdzawego łańcucha,
Pies z całych piersi groźnym rykiem bucha,
Szczeka i warczy, i pilnuje wnijście,
Z oczu mu patrzy krwawo i ogniście.
Niejeden z mieczem i szepcąc pacierze
Był tam w nadziei, że skarby zabierze;
Lecz byle trafił na jaskinię czarną,
Grobowe jęki strachem go ogarną;
Brytan się rzuca na piersi, na ramię,
Zakrwawi ręce i oręż połamie,
Aż biedny śmiałek, nie mogąc dać rady,
Ucieka z lochu zraniony i blady.

III.
Mówią o skarbcu i starzy, i młodzi,

Po całym kraju powieść się rozchodzi —
I mówił Prymas do pobożnych księży:
Niech egzorcyzmem piekło się zwycięży!
Śpiewajcie Psalmy i uderzcie w dzwony,
Znać że ów pieniądz na kościół sądzony.
Orate fratres! tę duszę coś boli;
Od mąk czyścowych modlitwa wyzwoli.
Zbrojny w modlitwę i święconą wodę,
Ja sam was, bracia, do zamku powiodę,
I skarb zabierzem.
I oto kapłani
Wychodzą, w szaty świąteczne przybrani;
Choć po ich czołach pot ocieka zimny,
Biją we dzwony i śpiewają Hymny,